Potem Laskowik zniknął, pracował w Poznaniu jako listonosz. Aż wreszcie powrócił na estradę. Jeździ po Polsce z programem "O'Pyra za 3 grosze plus VAT", który zobaczyłem w warszawskim kino-teatrze "Bajka".
I co? Jakie wrażenia? Poczucie ulgi - ten facet wciąż ma kolosalny wdzięk (choć dorobił się brzucha i łysiny na czubku głowy). Okręca sobie publikę wokół palca. Błyszczy zwłaszcza w mocno politycznym monologu kulinarnym o przyrządzaniu orła w brukselce i w rymowanej po częstochowsku piosence "Ta noc".
Zorganizował sobie zresztą niezłe wsparcie - obdarzonego cierpkim poczuciem humoru Władysława Sikorę, zaprawionego w bojach kabareciarza z Zielonej Góry, i "młodzież" z trupy OAO. Oni dużo i dobrze śpiewają. Oczywiście, gwiazdą jest Laskowik, ale ani razu nie złapałem się na tym, że nudzą mnie popisy pozostałych, że chciałbym tylko jego. Widać, że młodym służy praca z Laskowikiem.
Nie będę twierdził, że wszystkie numery tego wieczoru to perły (nie sprawdza się np. skecz Laskowika i Sikory o wizycie u lekarza), ale widownia bawi się świetnie. I ja się śmiałem. Towarzyszyła temu "dwutorowa refleksja". Z jednej strony było mi żal, że taki mistrz jak Laskowik, występuje w salce średniej wielkości, zapowiadany na mieście ledwie marnym plakatem. Ale z drugiej strony czułem, że skromność i kameralność tego przedsięwzięcia jest zupełnie na miejscu. Że Laskowik jest "bliżej ludzi", niż gdyby urządził masówkę dla tysięcy fanów.
Udany powrót Laskowika to powód do radości. Ja jednak wciąż nie mogę przeboleć faktu, że polskie kino nigdy nie wykorzystało należycie jego talentu. Aż prosi się o komedię z nim w roli głównej. Kto ją nakręci?