Czasem namioty wędrują po Błoniach - bo w tamtym miejscu jest za głośno, a w tym chodzą ludzie i nogami, pewnie niechcący, zahaczają o śledzie. A wtedy namiot składa się jak scyzoryk. Wędrujące namioty wyglądają intrygująco. Materiałowe domki niosą dwie osoby albo jedna.
Tamara z Łowicza (studentka ekonomii): - Przeszłam po trzech parach nóg, słyszałam tylko syczenie. Ale po mnie też chodzili, więc nie mam wyrzutów sumienia.
Na barierkach, które dzielą sektory, palą się świeczki. Osłaniane dłońmi, żeby nie zgasły.
Dwieście metrów wokół sceny - tysiące kołyszących się, skaczących i śpiewających "Abba, Ojcze" - z rękami uniesionymi do góry, bez swetrów i kurtek, bo nagle zrobiło się gorąco. Między tysiącami śpiewających biegają węże: kilkunastoosobowe grupki trzymające się za ręce. Albo żeby trafić do wyjścia, albo po prostu - nie stać w miejscu.
Kasia (17 lat, z Opola): - Dużo, dużo miłości tutaj jest! Jak się patrzę tej nocy na Błonia, to myślę, że to jednak cholernie dobry świat.
Na scenie pojawia się Stanisław Sojka, śpiewa "Tolerancję". Tysiące gardeł śpiewa razem z nim: "Na miły Bóg, życie nie tylko po to jest, by brać...".
Rafał (brat Kasi, starszy o trzy lata): - Sojka ma rację: dawać trzeba. Dlatego tutaj jest tak wyjątkowo, bo dajemy sobie nawzajem obecność.
Godzina 1 - pierwsze krople deszczu. Szeleszczą foliowe peleryny. Deszcz jest ciepły. Pod sceną ziemia robi się miękka od tysięcy stóp. Mniej odważni uciekają pod podesty, na których rano będzie już sprzęt nagłaśniający. Odważni tańczą w deszczu i biją rekordy: ile osób zmieści się pod jedną małą parasolką. Lekarz z polowego punktu medycznego zapala papierosa: - No ja nie wiem, dokąd można tak brykać na tych kilkunastoletnich pęcinach?
Deszcz wystraszył panie sprzedające obwarzanki (a właściwie małe precle); schowały się w budkach telefonicznych ustawionych przed hotelem Cracovia. Zajęły dwie budki: jedna jest dla nich, druga dla worków z obwarzankami. Z telefonów i tak nikt nie korzysta - do kogo niby dzwonić, jak wszyscy są na Błoniach?