Proces jest związany z aferą wokół czarnych kont niemieckiej chadecji, na które partia miała przyjmować pieniądze nieznanego pochodzenia. Komisja Bundestagu, która bada aferę, zażądała m.in. wglądu do teczki Kohla, którą prowadziła wschodnioniemiecka Stasi. Były kanclerz zaprotestował, twierdząc, że jest ofiarą Stasi, która przez prawie 30 lat śledziła go i podsłuchiwała jego telefony. Powołując się na prawo do ochrony dóbr osobistych, poprosił o ochronę sąd, który wczoraj przyznał mu rację.
Szefowie archiwum Stasi argumentowali, że ustawa z 1991 r. regulująca publiczny dostęp do akt Stasi, nakłada na nich obowiązek ujawniania teczek prominentów. Wiadomości w nich zawarte pozwalają bowiem najlepiej rozpracować mechanizmy działania Stasi. Pasaże opisujące życie osobiste śledzonych osób są w udostępnionych aktach zaczernione.
Choć dotychczas ujawniono akta wielu znanych ludzi, Helmut Kohl jest pierwszym, który zaprotestował. Pozwu nie wycofał mimo tego, że komisja ds. afery CDU zrezygnowała w międzyczasie z zaglądania do teczek.
- Kohl podważając ustawę o aktach Stasi staje po stronie postkomunistów - komentował Gauck w prasowym wywiadzie. Marianne Birthler obawia się zaś, że zakazanie przez sąd ujawniania akt osób publicznych bez ich zgody będzie oznaczać koniec badań nad NRD-owską dyktaturą. Spór o akta Kohla nie zakończy się wczorajszym wyrokiem, bo archiwum Stasi zapowiedziało odwołanie.
Anna Rubinowicz, Berlin