Rita Süssmuth, b. przewodnicząca Bundestagu z CDU, przez dziewięć miesięcy pracowała na zlecenie rządu nad projektem regulacji napływu cudzoziemców do Niemiec. Ogłoszony w środę raport przełamuje wieloletnie tabu polityki niemieckiej, według którego Niemcy nie potrzebują gastarbeiterów, a uchodźców zagranicznych przyjmują tylko w geście humanitarnym.
Süssmuth stwierdza, że mimo 4 mln bezrobotnych Niemcy nie są w stanie obsadzić 1,5 mln miejsc pracy. Półtora roku temu firmy komputerowe i telekomunikacyjne podniosły krzyk, że brakuje im 70 tys. ludzi. Pod ich presją kanclerz Schröder przystał na tzw. niemiecką zieloną kartę, czyli zaproszenie na pięć lat 20 tys. informatyków spoza UE. W ciągu roku nad Szprewę przyjechało 8 tys. komputerowców. Teraz rząd chce pójść o krok dalej - na podstawie raportu Süssmuth ma być uchwalona ustawa regulująca napływ cudzoziemców.
Raport stwierdza, że Niemcy potrzebują co najmniej 50 tys. imigrantów zarobkowych rocznie. Nie znaczy to, że Berlin pozwoli, by europejski rynek pracy otworzył się dla pracowników z nowych krajów członkowskich wcześniej niż po siedmiu latach od ich wstąpienia do Unii. Süssmuth proponuje specjalne punkty premiowe dla kandydatów na imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej. - Obywatele krajów kandydujących do UE dostaną "premię", bo zwykle dobrze znają już nasz kraj, często u nas studiowali i za parę lat i tak znajdą się w Unii - tłumaczy Süssmuth.
Demografowie twierdzą, że poważny brak wykwalifikowanych rąk do pracy zacznie się w Niemczech dopiero w 2010 r. Jednak nie każdy cudzoziemiec będzie w Niemczech witany kwiatami. - Nie chcemy osób bez wykształcenia - mówi Süssmuth. Nad Szprewą mają się osiedlać fachowcy lub ludzie młodzi, zdolni do zdobycia kwalifikacji zawodowych i chętni do integracji społecznej. Ich wyłowieniu ma służyć system punktowy wzorowany na modelu kanadyjskim. Premiowane będzie wykształcenie, znajomość niemieckiego, młody wiek, wykwalifikowany zawodowo współmałżonek i dzieci. Mile widziani są też przedsiębiorcy z kapitałem potrzebnym do założenia firmy. Początkowy limit imigracji miałby wynosić 50 tys. osób rocznie. W przyszłości ma go ustalać parlament na podstawie zaleceń ekspertów.
Kandydaci do imigracji mają przechodzić 600-godzinny kurs języka i wiedzy społecznej na koszt państwa. Lekcje religii islamu (ponad 2 mln cudzoziemców w Niemczech to muzułmanie) będą prowadzone w szkołach po niemiecku - tak jak lekcje religii chrześcijańskich.
Raport mówi też o konieczności przekonania społeczeństwa, w którym ksenofobia nie jest rzadkością, że cudzoziemcy są mu potrzebni. Wszyscy mają w pamięci tragiczne ataki na azylantów i gastarbeiterów w Mölln, Solingen czy Rostock na początku lat 90.
CDU, partia pani Süssmuth, skrytykowała główne założenia raportu. - Niemcom nie potrzeba otwarcia granic dla imigrantów, tylko sterowania imigracją i możliwości jej ograniczenia - mówi szefowa CDU Angela Merkel. Süssmuth dostało się też za to, że chce rozwiązać problemy demograficzne przez imigrację. Według demografów w 2050 r. ludność Niemiec skurczy się do 59 mln, a stosunek liczby pracujących do emerytów drastycznie pogorszy się, co doprowadzi do załamania systemu emerytalnego i opieki zdrowotnej.
Bez poparcia CDU rząd nie przepchnie w parlamencie ustawy o imigracji. Poparcie Zielonych i liberałów nie wystarczy. Chociaż chadecki projekt regulacji imigracji różni się od rządowego tylko w detalach, o zgodę może być trudno. Na horyzoncie majaczą przyszłoroczne wybory, a imigracja to ciągle bardzo drażliwy temat.
Anna Rubinowicz, Berlin