Potworna Eurowizja

Fiński zespół metalowy Lordi wygrał w sobotę festiwal piosenki Eurowizji

To, co początkowo wyglądało na żart, stało się najbardziej niespodziewanym sukcesem w konkursie Eurowizji od dobrych kilku lat. Z image'em rodem z kiepskiego horroru, pirotechnicznym show i ostrą gitarową muzyką Lordi nie pasował na imprezę, która kojarzy się z najgorszego rodzaju telewizyjnym plastikiem. A jednak zwycięstwo Finów nie podlegało żadnej dyskusji. Po zakończeniu głosowania nad drugim z kolei laureatem - reprezentantem Rosji - mieli ponad 40 pkt przewagi.

Telewizyjna Europa odwróciła się od kiczowatego popu i postawiła na rockowy zespół z krwi i kości. Też kiczowaty, ale nie trzeba być znawcą popkultury, aby zauważyć, że był to kicz zupełnie innego rodzaju. Przez festiwalową scenę przewijają się bałkańskie czy wschodnioeuropejskie podróbki Mariah Carey czy Rickiego Martina. Lordi to przybysze z zupełnie innej bajki. Są wyraziści, są prawdziwym zespołem, grają na instrumentach, są jacyś. Ich show i kostiumy kojarzące się z kreskówką dla nastolatków to jak najbardziej świadoma zabawa z konwencją. Gdy w finale występu wokaliście grupy - który także używa pseudonimu Lordi - z pleców wyrosły wielkie plastikowe skrzydła nietoperza, trudno było powstrzymać się od śmiechu. Finowie sięgają po najbardziej obciachowe środki z heavymetalowego arsenału. - To czystej wody rozrywka - mówi o swoim występie na Eurowizji Lordi. Trudno się z nim nie zgodzić.

Na żarty i grę z festiwalową konwencją postawiły też Litwa i Islandia. Propozycja islandzka przepadła w półfinale. Litwini z LT United poradzili sobie nieźle - zajęli 6. miejsce. Może do Eurowizji wróci jeszcze życie?