Eurowizja - jesteśmy w czołówce kiczu

Konkurs Piosenki Eurowizja z roku na rok coraz bardziej przypomina cyrk niż poważną imprezę

Zapewne nie tak wyobrażał to sobie Marcel Baison, gdy ponad pół wieku temu wymyślił Eurowizję. Wzorcem był dla niego festiwal włoskiej piosenki w San Remo. Cała impreza miała natomiast służyć zbliżeniu i zjednoczeniu krajów rozdartych przez II wojnę światową. No i rzeczywiście - nie od dziś wiadomo, że za sprawą obowiązującego w konkursie głosowania zawiązują się najrozmaitsze alianse: Skandynawowie oddają głosy na siebie nawzajem, a Cypr i Grecja zawsze przyznają sobie najwyższą ilość punktów. Eurowizja potrafi znieść nawet najbardziej bolesne podziały - jeszcze niedawno strzelający do siebie obywatele państw dawnej Jugosławii dziś w konkursie z zapałem głosują na swoich sąsiadów. I choć zapewne nie do końca o to szło Baisonowi, trudno odmówić jego imprezie skuteczności w dziele jednoczenia narodów.

Co innego z naśladowaniem wzorców San Remo. Eurowizja była faktycznie wylęgarnią przebojów. Od kilkunastu lat jednak - gdy ostatecznie uległa mocy telewizji - stała się mieszanką tandety i kiczu, od którego zęby mogą rozboleć każdego wielbiciela popu. Niektórzy uczestnicy konkursu zdążyli to zauważyć i świadomie przerysowują festiwalowe prezentacje. Kilka lat temu Niemcy wysłali na konkurs Stefana Raaba, komika i prezentera telewizyjnego, który wystąpił z wyjątkowo obciachową, ale podaną z wyczuciem stylu (błyszczące kostiumy, buty na koturnach) piosenką w stylu disco z lat 70. W ubiegłym roku Norwegowie przysłali regularną grupę heavymetalową.

W tym roku na całość w półfinałowej prezentacji poszli Finowie, których na festiwalu reprezentuje grupa Lordi. Nie dość, że gra metal, to na dodatek zawsze występuje w upiornych przebraniach rodem z jakiegoś horroru. Aby występ grupy był naprawdę okazały, w Finlandii przeprowadzono specjalną zbiórkę pieniędzy na towarzyszące show efekty pirotechniczne. Z Islandii przyjechała Silvia Night. To fikcyjna postać wymyślona przez aktorkę Augustę Evę Erlensdottir. Tekst jej piosenki wypełniły m.in. zapis telefonicznej rozmowy wokalistki z Bogiem oraz wystosowane do widzów zachęty, aby głosowali właśnie na nią.

Ich Troje, reprezentant Polski, nieźle wpasował się w klimat imprezy. Na poprzedzającej konkurs konferencji lider grupy Michał Wiśniewski objawił się przebrany za swoje alter ego - ludową piosenkarkę Renię Pączkowską. Na scenie zespół zaprezentował się w złocistych kostiumach, ukrywając twarze za weneckimi maskami. Może Finowie czy Islandczycy pobili nas poczuciem humoru i dystansem wobec siebie, ale za to poziomem wpisującego się doskonale w estetykę Eurowizji kiczu na pewno nie odbiegamy od tegorocznej czołówki.

A to dopiero półmetek. W sobotę emocje finałowe. Zaprezentują się np. Szwajcaria, która przysłała grupę złożoną m.in. z obywateli Szwecji, Bośni, Izraela i Malty, oraz Niemcy, których reprezentantem jest zespół grający country and western. Europa konsekwentnie bawi się konwencją festiwalu Eurowizji. Konkursu, który w Polsce wciąż traktujemy chyba zbyt poważnie, skoro co roku wybór naszego reprezentanta wzbudza ogólnonarodowe dyskusje i kontrowersje.