W heskim miasteczku Bad Arolsen jest największe i prawie kompletne archiwum zawierające informacje o Holocauście i nazistowskich zbrodniach. Na półkach leżą teczki zawierające dane 17,5 mln ofiar: więźniów obozów, robotników przymusowych deportowanych podczas wojny czy niemieckich ofiar Gestapo. W sumie 50 mln rozmaitych dokumentów.
Archiwum od 1946 r. zarządza Biuro Poszukiwań, agenda Międzynarodowego Czerwonego Krzyża szukająca zaginionych podczas wojny i zajmująca się łączeniem rodzin. I choć wojna zakończyła się 61 lat temu, do Biura wciąż wpływają zgłoszenia od poszukujących informacji o bliskich. W 2005 r. wpłynęło ich 150 tys., a 400 tys. czeka na rozpatrzenie. Do tej pory urzędnicy z Bad Arolsen wystawili prawie milion zaświadczeń pozwalających ubiegać się o odszkodowanie za pracę przymusową.
Naukowcy nie byli w archiwum mile widziani. Badaczy wpuszczano tylko po uzyskaniu pisemnej zgody jej dyrektora, a ten robił to rzadko. Nieliczni, którzy do tej pory przekroczyli progi archiwum, twierdzą, że akta poszczególnych więźniów są kompletne - lekturę teczek rozpoczyna się zwykle od nakazu osadzenia w obozie koncentracyjnym, a kończy na akcie zgonu albo poświadczeniu zwolnienia wydanym przez amerykańskie, brytyjskie bądź radzieckie wojsko. Na niektórych dokumentach dotyczących przekazania więźnia do obozu można znaleźć adnotację: "Powrót niepożądany".
Dlaczego naukowców nie dopuszczano do tak bogatych zbiorów? Oficjalnie dlatego, ponieważ zgromadzone dane ofiar dotyczą często intymnych kwestii: np. homoseksualizmu. W dokumentach można też znaleźć informacje o chorobach dziedzicznych czy przeprowadzanych pseudomedycznych eksperymentach.
- Chodzi o to, by nie naruszać godności osobistej ofiar - tłumaczyli do tej pory przedstawiciele Czerwonego Krzyża i zasłaniali się zapisami traktatu międzynarodowego powołującego archiwum do życia.
Ich opór podsycali przedstawiciele Niemiec, którzy obawiali się, że otwarcie archiwum spowoduje kolejną falę pozwów o odszkodowania za niewolniczą pracę. Na otwarcie naciskał z kolei rząd USA i organizacje żydowskie oraz same ofiary nazizmu zaniepokojone próbami relatywizowania historii i negowania Holocaustu.
Dyskusje w tej sprawie trwały trzy lata i dopiero wiosną tego roku Brygitte Zypries, niemiecka minister sprawiedliwości, wycofała zastrzeżenia.
We wtorek wieczorem w Luksemburgu w gronie przedstawicieli 11 krajów wchodzących w skład kuratorium Biura Poszukiwań, w tym Polski, podjęto decyzję o otwarciu zbiorów dla badaczy. - To cios dla tych, którzy negują Holocaust - komentowali przedstawiciele Światowego Kongresu Żydów.
- Mogę tylko pochwalić tę decyzję. Wprawdzie nikt nie napisze teraz historii III Rzeszy na nowo, ale wyjdzie na jaw wiele nieznanych detali - twierdzi Götz Aly, ceniony publicysta i badacz III Rzeszy.
Decyzję kuratorium muszą ratyfikować parlamenty krajów członkowskich. Ma to potrwać do końca roku. By historycy mogli zacząć badania w Bad Arolsen, trzeba też zakończyć skanowanie dokumentów.