Proces, który toczy się przed warszawskim sądem, mógł się zakończyć już wczoraj. Rozprawę odroczono jednak do czerwca, bo nie dotarły akta z sądu lekarskiego, który też zajmował się sprawą.
Historię opisaliśmy we wczorajszej "Gazecie". W 2001r. Bożena Kleczkowska z Warszawy przyszła do stołecznego szpitala przy ul. Inflanckiej ze skierowaniem na aborcję. Nie chciała urodzić chorego dziecka, a badania wykazały, że płód jest dotknięty zespołem Downa. Ordynator C. nie wykonał zabiegu. Żądał dodatkowych dokumentów, tłumacząc, że prawo nie mówi, czy można usunąć taki płód. Kobieta przerwała ciążę w innym szpitalu i zawiadomiła prokuraturę.
Gdy ta dwukrotnie odmówiła wszczęcia postępowania, zaskarżyła jej decyzję do sądu. W 2003 r. prokuratura oskarżyła C. o niedopełnienie obowiązków. W oddzielnym procesie cywilnym Kleczkowska za straty moralne domaga się od ordynatora i szpitala 300 tys. zł odszkodowania.
- To precedensowa sprawa. Znam kilka podobnych historii, ale prokuratura w takich sytuacjach umarza dochodzenie. Problemy pojawiają się już na etapie uzyskania skierowania na badania prenatalne. Lekarze uchylają się od ich wypisywania, bo nie chcą mieć kłopotów ze środowiskami przeciwnymi aborcji - mówi Aleksandra Solik z Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. - To uderza w zdrowie kobiet i utrudnia dostęp do legalnej aborcji. Rocznie przeprowadza się 150-160 zabiegów ze względów zdrowotnych i kilka z powodu gwałtu.