Pierwsza część badań właśnie dobiega końca. Jeśli pogoda, tej wiosny wyjątkowo mało łaskawa dla badaczy, pozwoli, najpóźniej w połowie maja będą oni mogli wrócić do domu. Na razie jednak 33 ludzi, wśród których największą grupę stanowią geolodzy z Danii i Kanady oraz specjaliści od podkładania ładunków wybuchowych, tkwi wciąż w kanadyjskiej bazie wojskowej Alert położonej na północnym krańcu Wyspy Ellesmere'a. To najbardziej na północ wysunięte stale zamieszkałe osiedle ludzkie. Do bieguna północnego jest stąd tylko 817 km.
W okresie zimnej wojny Alert była ważnym miejscem - za pomocą olbrzymich anten podsłuchiwano stąd Związek Radziecki. Nic dziwnego, z tego miejsca bliżej jest do Moskwy niż do stolicy Kanady Ottawy. Kiedy ZSRR upadł, personel stacji zredukowano o dwie trzecie, ale anteny nadal tu stoją i pracują - prawdopodobnie także na potrzeby tajnej sieci podsłuchowej Echelon rejestrującej m.in. nasze rozmowy telefoniczne i e-maile.
Stacja Alert jest miejscem zamkniętym dla cywili. Co więc się stało, że pozwolono przebywać w niej przez wiele tygodni dużej grupie naukowców, na dodatek oddając im do dyspozycji trzy helikoptery i jeden samolot? Powód musi być bardzo ważny. I owszem, jest.
Badacze przyjechali tu, by dokładnie poznać budowę geologiczną Grzbietu Łomonosowa - wielkiego pasma górskiego, które ciągnie się na długości blisko 2 tys. km po dnie Morza Arktycznego. Ten podwodny masyw zaczyna się niedaleko Wyspy Ellesmere'a i Grenlandii, potem biegnie w pobliżu bieguna północnego i dalej w kierunku Syberii. Jego wysokość przekracza miejscami 3 km. Nie widać go na powierzchni, ponieważ wyrasta z otchłani, której głębokość sięga ponad 4 km. Odkryli go dopiero w połowie XX w. Rosjanie i nazwali imieniem swojego słynnego uczonego.
Grzbiet Łomonosowa, choć dziś znajduje się pod wodą, dawno temu był fragmentem kontynentu euroazjatyckiego. Oddzielił się jednak od niego blisko 56 mln lat temu i zaczął wędrować na północ, w kierunku Ameryki. W tym czasie przysypany został liczącą kilkaset metrów warstwą osadów, w których mogą znajdować się ropa i gaz.
Jak jednak sprawdzić, czy cenne surowce energetyczne rzeczywiście tam są? A jeśli są, to jak się do nich dobrać, skoro wody skrywające Grzbiet Łomonosowa mają status międzynarodowych, czyli - inaczej mówiąc - niczyich? Swego czasu Dania, Kanada, Norwegia i ZSRR chciały podzielić między siebie Morze Arktyczne, kawałkując je na sektory narodowe. Na to jednak nie zgodziły się kraje europejskie oraz USA.
Okazało się jednak, że istnieje furtka, z której można skorzystać, dowodząc swoich praw do Morza Arktycznego i jego bogactw. Znajduje się ona w przyjętej w 1982 r. konwencji Narodów Organizacji Zjednoczonych o prawie morza, która rozszerzyła granice państw morskich o pas wód przybrzeżnych szerokości 200 mil morskich (370 km). Artykuł 76. tej konwencji daje dodatkowo każdemu krajowi prawo do rozszerzenia swoich granic aż do 350 mil, jeśli udowodni on, że dno morskie poza strefą 200 mil jest nadal częścią kontynentu, na którym leży. Właśnie po to wysłano parę tygodni temu w pobliże bieguna sejsmologów z Danii i Kanady, dając im kilkadziesiąt milionów dolarów na badania i udostępniając bazę wojskową. Uczeni mają znaleźć dowody na to, że Grzbiet Łomonosowa jest dziś fragmentem Ameryki, a zatem oba kraje mogą rozszerzyć swoje granice na Morzu Arktycznym, kładąc łapę na znajdujących się w nim (i pod nim) surowcach.
Co ciekawe, podobne badania prowadzą też Rosjanie, którzy twierdzą, że Grzbiet Łomonosowa jest częścią Azji. Już kilka lat temu podjęli przed ONZ pierwszą próbę udowodnienia, że znaczna część Morza Arktycznego powinna się stać ich własnością. Na razie przegrali, lecz wciąż gromadzą dane naukowe, które mają potwierdzić ich wniosek. Muszą je dostarczyć najpóźniej w przyszłym roku, ponieważ konwencja daje państwom 10 lat od momentu jej ratyfikowania na udowodnienie swoich roszczeń. Rosjanie przyjęli ją w 1997 r. Duńczycy i Kanadyjczycy uczynili to dopiero trzy lata temu, mają zatem czas do 2013 r., chyba, że Rosja wcześniej dowiedzie, że Grzbiet Łomonosowa jest jednak częścią Azji.
Wcześniej oba kraje mało interesowały się tym niegościnnym kawałkiem ziemi. Morze na północ od Wyspy Ellesmere'a i Grenlandii jest przez cały rok pokryte lodem, najgrubszym w całej Arktyce. Niedźwiedzie i foki rzadko tu docierają, bo czym się żywić na takich pustkowiach. Nie ma też wielorybów - te z kolei nie mają gdzie się wynurzać, by nabrać powietrza w płuca. O tym, co się dzieje pod tą odwieczną pokrywą lodową, wiadomo bardzo niewiele. Słowem, "wielkie białe nic". Jednak wszystko może się tu odmienić za sprawą jednego czynnika - zmiany klimatu.
Pod wpływem rosnących temperatur Arktyka zaczyna topnieć. Według prognoz za kilkadziesiąt lat pokrywa lodowa wokół bieguna północnego zniknie lub zrobi się cienka jak naleśnik. Wtedy łatwiej będzie się dobrać do arktycznych bogactw. Oczywiście pod warunkiem że one tam są, bo tego też jak dotąd nie wiadomo.
Na razie wysłani przez Danię i Kanadę geolodzy wytyczyli w pobliżu Grzbietu Łomonosowa trzy linie proste długości 200 km każda. Wzdłuż nich nawiercają co kilkanaście kilometrów otwór w lodzie, spuszczają do niego kilkaset kilogramów trotylu na głębokość około 100 m i detonują ładunek. Rozstawione co 1,5 km instrumenty pomiarowe oraz najbliższe stacje sejsmiczne rejestrują przebieg i prędkość wzbudzonych podczas eksplozji fal sejsmicznych. Niektóre z nich docierają na głębokość nawet 40 km, po drodze wielokrotnie się załamując i odbijając. Z tych pomiarów powstanie trójwymiarowy obraz budowy skorupy ziemskiej w promieniu kilkuset kilometrów. Być może okaże się wtedy, że Grzbiet Łomonosowa jest przedłużeniem Ameryki, a wtedy Dania wystąpi o zgodę na rozszerzenie swojej morskiej granicy na wschód od podwodnego grzbietu, a Kanada - na zachód od niego. Tak uzgodnili politycy obu krajów, zanim w połowie zeszłego roku podpisano porozumienie o wspólnych badaniach w ramach projektu, któremu dano nazwę Lorita.
Geolodzy zaczęli badania na początku kwietnia. Jeśli nie skończą do połowy maja, wrócą tu dopiero za rok. Od późnej wiosny do wczesnej jesieni lód jest zbyt słaby, aby mogły na nim lądować samoloty i helikoptery. Zimą przeszkadzają noc polarna, straszliwe mrozy oraz wichury. Pozostaje wczesna wiosna, kiedy dzień jest w miarę długi, a temperatury podnoszą się do -20 kilku stopni, stają się więc znośne, przynajmniej dla ludzi, bo sprzęt, szczególnie baterie do przenośnych urządzeń, wytrzymuje na takim mrozie najwyżej kilka dni. Trzeba się nieźle napocić, by w tym czasie zdążyć rozłożyć całą aparaturę i zdetonować ładunki, zanim ona nie zamarznie.
- Czy warto to wszystko robić? - zastanawia się szefowa duńskiej ekipy Trine Dahl-Jensen ze Służby Geologicznej Danii i Grenlandii (GEUS). - Postępujemy tak na wszelki wypadek, nie spodziewając się w tej chwili żadnych większych korzyści. Ten fragment oceanu stanie się bardziej dostępny najwcześniej za kilkadziesiąt lat, a być może nigdy, jeśli ocieplenie klimatu nie potrwa długo. Nie wiemy nic o znajdujących się tam surowcach. Teraz jednak musimy udowodnić swoje prawa do niego, bo drugiej takiej okazji nie będzie - tłumaczy uczona. W przypadku Danii w grę wchodzi przejęcie obszaru trzy razy większego od niej, Kanada może zyskać ponad 0,5 mln km kw., a Rosja chciałby otrzymać jeszcze większy kawałek oceanu.
- To czysty surrealizm. Niektórzy chcieliby dostać na własność nawet biegun północny - komentował w zeszłym roku na łamach londyńskiego dziennika "Independent" terytorialne apetyty swojego i innych krajów Ole Kvaerno, dyrektor duńskiego Instytutu Strategii i Nauk Politycznych w Kopenhadze. - Co będzie następnym roszczeniem, jak już podzielimy między siebie Arktykę? Przestrzeń kosmiczna nad naszymi głowami? - pytał.