Rosja walczy z sąsiadami wodą mineralną

Moskwa w polityce zagranicznej z entuzjazmem sięga po nowe rodzaje broni. Po bombie węglowodorowej, która została sprawdzona na początku roku na froncie ukraińskim i przeraziła Europę Zachodnią, Rosja atakuje sąsiadów za pomocą wina i wody mineralnej. Wkrótce w ruch pójdą może szproty i rury

Gospodarzom Kremla od co najmniej 200 lat chciało się pokazać światu - jak to mówią - "Kuzkinu mat", czyli: "gdzie raki zimują". W Moskwie do dziś opowiadają, że kiedy Nikita Chruszczow postraszył Amerykanów "Kuzkiną mamą", niezbyt rozgarnięci politycy waszyngtońscy wpadli w popłoch i rozkazali wywiadowi zebrać informacje o nowej broni. Ale Chruszczow miał czym straszyć: tysiące głowic atomowych i wodorowych, pięciomilionowa armia z najnowocześniejszym uzbrojeniem.

Dziś Rosja ma ze straszakami "przejściowe trudności". Armia już tylko milionowa i niebezpieczna przede wszystkim dla swoich własnych żołnierzy. Od upadku ZSRR nie udało się wprowadzić do jej uzbrojenia niczego nowego. Rewelacyjny myśliwiec Su-37-Bierkut od lat jest tylko ozdobą i do znudzenia odgrzewaną sensacją pokazów lotniczych. Są oczywiście arsenały jądrowe, ale rakiety się starzeją, a wymieniać ich na nowe nie ma za co.

Czym tu straszyć? No i znalazło się. Na froncie zachodnim Moskwa zapowiada, że jeśli sąsiedzi nie pozwolą jej kupować niemieckich, francuskich czy brytyjskich rurociągów, swój gaz i swoją ropę zacznie pompować do Chin albo do Ameryki. Pogróżki działają. Europa jest przerażona, a Rosja ogłasza się "imperium energetycznym".

Kiedy na froncie zachodnim wojna na razie zimna, na południowym już w pełni gorąca. Gennadij Oniszczenko, główny lekarz sanitarny Rosji, zakazał importu wina z Mołdawii i Gruzji oraz sławnej gruzińskiej wody mineralnej Borżomi. W winie ludzie Oniszczenki znaleźli pestycydy, a w wodzie azotany.

Rok w rok 40 tys. Rosjan, nad czym ubolewał ostatnio sam prezydent Władimir Putin, śmiertelnie zatruwa się lewą wódką. W tym i taką, którą sprzedaje się w sklepach. Gdyby inspektorzy sanitarni zajrzeli do butelek, które stoją na sklepowych półkach choćby w centrum Moskwy, znaleźliby w nich pewnie nie tylko pestycydy, ale także imponującą kolekcję trucizn. Tylko że nikt im nie kazał. Dostali rozkaz znaleźć w gruzińskim i mołdawskim winie. I znaleźli.

A woda Borżomi jest uważana u naszych sąsiadów za leczniczą. Skacowany Rosjanin, kiedy proponuje mu się tabletkę od bólu głowy, chętnie odpowie frazą ze starego radzieckiego filmu "Afonia": "Za późno, doktorze, pić Borżomi, kiedy nerki wysiadły". Ale Oniszczenko kazał ustalić, że lecznicza woda truje. Ustalono.

W Moskwie oceniają, że rosyjskie embargo na same tylko wina pozbawi nieposłuszne Kremlowi Gruzję i Mołdawię 2-3 mld dol. rocznie.

Dziennik "Komsomolska Prawda" zachwyca się skutecznością nowej gospodarczej broni masowego rażenia: - "Kreml pokazał państwom WNP, że drażnienie Moskwy może je kosztować bardzo drogo. Wystarczy jedna kontrola sanitarna albo inna inspekcja i nieprzyjazne nam państwo znajdzie się ekonomicznym knock-downie".

Sama gazeta podpowiada Kremlowi, czym może skutecznie zaatakować innych sąsiadów. Orężem "najbardziej morderczym" dla Ukrainy byłby zakaz importu rur. Wystarczy, podpowiada "Komsomołka", ogłosić, że produkuje się je z radioaktywnego złomu z okolic Czarnobyla.

Armenia, jak pisze dziennik, "mądrze nie zadziera z Moskwą", ale gdyby zgłupiała, można ją "wykończyć", wprowadzając embargo na koniak.

Łotyszom można przyłożyć, zakazując im importu sardynek, Uzbekom - blokując import samochodów Daewoo i owoców, Tadżykom - nakładając embargo na bawełnę. Na każdego coś miłego. Jedynym państwem, którego ugryźć się nie da, jest Turkmenistan, bo bez turkmeńskiego gazu rosyjski Gazprom nie wypełni zobowiązań wobec zachodnich klientów.

Wojny handlowe prowadzi nie tylko Rosja. Zwykle wytacza się je w sprawach również handlowych - choćby w obronie swoich producentów. Dla Moskwy ich cel jest jednak inny. Embargo, zakaz importu, groźba zakręcenia gazowego czy naftowego kurka to sposób obrony urażonej dumy narodowej.

"W innych czasach na grymasy Mołdawii czy Gruzji odpowiedzielibyśmy okupacją tych krajów. Ale dziś bezpieczeństwo tym krajom gwarantuje NATO. Dlatego bijemy w ich gospodarkę. Chcemy pokazać, że ten, kto podnosi pięść na Rosję, oberwie po łbie - i to tak, żeby na zawsze mu się odechciało" - bez owijania w bawełnę tłumaczy wpływowy moskiewski politolog Aleksander Dugin.