Grupa R.E.P. składa się z 20 osób; urodzili się na przełomie lat 70. i 80., wykształcili w postsowieckich szkołach plastycznych i kijowskiej akademii. Trwała jeszcze pomarańczowa rewolucja, kiedy w Centrum Sztuki Współczesnej w Kijowie zrobili swoją pierwszą wystawę - własne dzieła razem z tworzonymi na pl. Niepodległości nieprofesjonalnymi plakatami. Wykształcili własną dojrzałą formułę sztuki akcji, którą określić można jako postdadaistyczną i postideologiczną.
Znamienna jest nazwa - Rewolucyjnyj Eksperymentalnyj Prostir. Prostir - przestrzeń - to słowo nieautorytarne. Przestrzeni mamy tyle, ile sami zajmiemy. Nie jest dana nikomu z góry, nikomu nie można jej zabrać. Choć R.E.P. zrodził się wraz z rewolucją, posługuje się innymi niż ona hasłami. Np. w 2005 r., w rocznicę rewolucji wyszli na Majdan w białych kombinezonach z transparentami: "Każdy jest artystą" i "Och! Kiedy będę sławny, kiedy to się stanie?", a obok tych cytatów nieśli portrety ich autorów - Beuysa i Warhola. Na twarzach mieli maski, na głowie spiczaste czapki jak członkowie Ku Klux Klanu lub ofiary inkwizycji.
R.E.P. - co widać na filmowej dokumentacji - budzi zdumienie, a czasem i wściekłość przechodniów. Musi być też uznawany przez władze za niebezpieczny, skoro w 2005 r. najpierw ich wybrano do reprezentowania Ukrainy na Biennale Sztuki w Wenecji, a potem odwołano ten wybór i posłano do Wenecji Mykołę Babaka. Widziałam tę fatalną wystawę w pawilonie ukraińskim - fotografie ukazujące wzruszające scenki z życia dzieci na Ukrainie oraz filmowy zapis z pomarańczowej rewolucji.
Dokonując tego wyboru, władze zadeklarowały: dziś jest w cenie sławienie piękna narodowej tradycji Ukrainy oraz jej demokratycznych zwycięstw, a nie kpina i anarchia. Silne podkreślanie tożsamości narodowej na polu kultury i sztuki może oznaczać kryzys w tej dziedzinie - państwo do tego stopnia niepewne jest swej tożsamości, że nie chce się podpisywać pod czymś, co samo dopiero poszukuje definicji. Bo R.E.P. jest pytaniem, a nie odpowiedzią. Prowokacją, a nie pocieszeniem. R.E.P. nie utwierdza. R.E.P. podważa.
Przywołajmy inną akcję: wiosna 2006 r., są wybory, na ulicach trwa kampania polityczna różnych partii, repowcy wychodzą na ulicę z własnymi ulotkami "Partii R.E.P.". Obnażają w nich pustkę programów kulturalnych partii startujących do parlamentu: "Dlaczego w programie żadnej partii nie ma pomysłu na kulturę, za to wszędzie powtarza się słowo duchowość". Akcja kończy się tak, że przez ulice Kijowa pędzi facet w białym kombinezonie na siwym koniu, powiewając biało-czarną flagą. Rycerz kosmita, rycerz śmieciarz. Czy to nie kpina z idei narodowej?
Repowcy mają zdecydowanie mniej złudzeń niż polscy artyści po przewrocie '89. Mają po 20 lat i już nie wierzą, że jeśli najpierw się zrobi rewolucję w ekonomii i systemie władzy, to sztuka i kultura zreformują się same. Repowcy to rewolucjoniści bez rewolucyjnych złudzeń.
W swoich performance'ach ubierają się na czarno i biało. To ostentacja i przekora, bo nic naprawdę nie jest czarno-białe, ani nawet pomarańczowo-niebieskie. Niezależność nie ma koloru jak powietrze, czyli przestrzeń. Politycy anektują kolejne pasma widma słonecznego, artyści odmawiają gry w kolory.
"Interwencja" wystawa grupy R.E.P., CSW Warszawa, kuratorzy Jerzy Onuch i Antonina Denysiuk, do 14 maja. W ramach Festiwalu Nowej Sztuki Ukraińskiej "24 hours. UA" odbędą się także w CSW: 9 maja performance Nazara Honczara, Jurija Sznajdera i Myrosława Jahody, 10 maja performance Hanny Sydorenko i prezentacja magazynu o sztuce "Koniec końcem".