Rewiński: teraz mam stado, telewizji nie oglądam

Teraz to ja mam stado - jeden cap plus dwie kozy, trzy owce, baran, baraniątko i krowa. A telewizji nie oglądam

Wojciech Tymowski: Czy jest Pan przygotowany do długiego weekendu?

Janusz Rewiński*: Bardzo. Już od dwóch lat mam najdłuższy weekend nowoczesnej Europy.

Co Pan robi?

- Właśnie montuję elektrycznego pastucha, takie ogrodzenie, żeby moja trzoda nie rozlazła się po okolicy.

To Pan jest teraz hodowcą.

- Tak wyszło. Ta hodowla to jeden cap plus dwie kozy, dwie owce czarnogłówki i jedna z rogami, przywieziona z Podhala owca dziwo. Do tego baran i jedno baraniątko. I jeszcze jedna krowa na wycieleniu.

Podobno ta krowa ma jakieś sensacyjne imię.

- Nazywa się tak jak pewna prezenterka telewizyjna. Ale nie powiem, o którą chodzi. Zwłaszcza że krowa ostatnio się zmieniła. Nabrała masy i teraz przypomina inną panią z telewizji.

To tak Pan się odgrywa za to, że telewizje Pana teraz nie zapraszają?

- No przecież państwo łożyło kiedyś pieniądze na moje kształcenie w krakowskiej szkole teatralnej, a ja teraz, zamiast występować przed telewidzami ku pokrzepieniu serc, jestem tego pozbawiony. Żeby nie siedzieć bezczynnie, musiałem sobie wymyślić inne zajęcie. Wyniosłem się na letniskową działkę niedaleko Warszawy i zacząłem wiejskie życie.

Z czego Pan żyje?

- Z oszczędności. Odbudowałem na wsi stary młyn, po którym były tylko ślady, i tam teraz mieszkam. Kursuję między wsią a rodziną w Warszawie. To niecała godzina jazdy.

A ziemi ma Pan dużo?

- Zdecydowanie mniej niż pan Paweł Piskorski. Tylko 13 hektarów ugoru, łąk i trochę lasu. Zamierzam pobudować tu budynki gospodarcze. Złożyłem papiery o dofinansowanie w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa i czekam na decyzję. Od maja zeszłego roku. Agencja spóźnia się, co daje się jakoś zrozumieć, zważywszy na obiektywne trudności. Zmieniła się władza i zaczęła wymieniać kadry. No i jedni się okopują, inni szturmują jak na twierdze Granady. W takich warunkach niełatwo znaleźć czas na obsługę obywatela. Za parę dni mam sprawdzić, co słychać w mojej sprawie. Ale nie wiem, jak będzie, bo to wypada 4 maja w środku tego dziewięciodniowego weekendu. Agencja może pracować w osłabionym składzie.

A Pan będzie odpoczywał w tym czasie? Grill, kiełbaska, piwo?

- Ja już nie mam do tego entuzjazmu. Gdzie nie spojrzę, wszędzie dymią grille. To było kręcące wtedy, gdy w ogóle węgla drzewnego nie można było dostać. Mnie podrzucał znajomy elektryk. On dostawał przydział, by miał się przy czym ogrzać po zejściu ze słupa.

Kiedy to było?

- W 1989 r. Mniej więcej wtedy, gdy ktoś mi przyniósł pierwszy numer "Gazety Wyborczej". Była trochę rozmazana, na niedobrym papierze. Zacząłem czytać i do dziś nie mogę się od niej oderwać, choć czasem mam zupełnie inny ogląd rzeczy niż "Gazeta".

A telewizję Pan ogląda?

- Tylko czasem i to z trudem. Jak widzę te debaty, spory, koalicje, to emocje tak buzują, że nie mogę się uspokoić.

Nie chce Pan wiedzieć na bieżąco, co tam w polityce?

- Pan tu jakiś niepokój wprowadza, ale ja się nie zdenerwuję. Patrzę sobie teraz na żujące owce i na baranka małego, pierwszy raz na wypasie. I od razu się uspokajam. Jakby pan to zobaczył, też by się pan przekonał, jaki to luz.

* Janusz Rewiński : Aktor i satyryk. Pogodny gangster "Siara" z filmu "Kiler" i słynny "Misiek" z kabaretu Olgi Lipińskiej. W 1990 r. był współtwórcą Polskiej Partii Przyjaciół Piwa. Ugrupowanie, które w zamyśle miało być politycznym żartem, dostało się do Sejmu.