Partia Romana Giertycha zapowiedziała, że już w przyszłym tygodniu przedstawi projekt ustawy, która odbierałaby NBP prawo do zarządzania rezerwami walutowymi. Zdaniem Giertycha NBP niewłaściwie je lokuje - w inwestycje dające 0,5-1 proc. zysku. Dziesiątki miliardów dolarów leżą więc bezużytecznie. - Tymczasem przydałyby się w kraju - tylko 10 proc. z zasobów dewizowych (4 mld dol.) wystarczyłoby na wybudowanie 1 tys. km dróg - przekonywał Giertych dziennikarzy w Sejmie. Wcześniej w Radiu ZET powiedział, że wykorzystanie rezerw przyniosłoby naszej gospodarce milion miejsc pracy.
Wszystko to rękami polityków, bo według koncepcji LPR o rezerwach - tak jak o budżecie - miałby decydować Sejm. Ekonomiści są przerażeni. - To byłby dramat! Oddanie w ręce polityków decyzji o rezerwach może się dla nas źle skończyć. Oni, niestety, bardzo często kierują się doraźnymi potrzebami politycznymi. A w długim terminie mogliby nam zafundować bardzo poważny kryzys, załamanie wzrostu gospodarczego. Inwestorzy straciliby zaufanie do Polski, złoty by osłabł, a dziesiątki tysięcy osób, które zaciągnęły kredyty walutowe, stałyby się niewypłacalne. Wzrosłyby też koszty obsługi długu publicznego, co mogłoby się skończyć jeszcze większym deficytem budżetowym lub wzrostem podatków. Będzie mniej pracy i mniej pieniędzy - załamuje ręce Marek Zuber, doradca ekonomiczny premiera.
Bardziej sarkastyczny jest Ryszard Petru, główny ekonomista Banku BPH. - To wstyd, że padają takie argumenty. Dobrze byłoby, gdyby edukacja ekonomiczna społeczeństwa dotarła także do polityków.
Dlaczego taka koncepcja rozruszania naszej gospodarki nie mieści się w głowach ekspertów? Bo rezerwy to polisa ubezpieczeniowa, pieniądz na czarną godzinę, a nie kapitał do obracania. To amunicja, której NBP może użyć w obronie złotego. Szczęśliwie się złożyło, że nigdy nie był zmuszony tego robić od czasu upłynnienia kursu złotego w 2000 r. Przykre doświadczenia w tej sprawie ma jednak wiele innych narodów - Włosi, Francuzi czy Brytyjczycy. Tylko sama Wielka Brytania poświęciła w 1992 r. na obronę kursu funta przed spekulacyjnym atakiem 6 mld dol. Bez skutku - kurs funta spadł. Inne kraje, które nie potrafiły obronić swojej waluty, jak Rosja czy Argentyna, latami wydobywały się potem z kryzysu.
Roman Giertych przekonuje jednak, że nic by się nie stało, gdyby trochę uszczknąć z zagranicznych depozytów. - Kilka lat temu rezerwy były mniejsze i nic się ze złotym nie stało - mówi.
- Stać się coś może w każdej chwili. A jak wybuchnie wojna w Iranie? Co się wtedy stanie i czy nasze rezerwy w takiej sytuacji będą wystarczające? Nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć - tłumaczy Ryszard Petru.
Inwestorzy mają większe zaufanie do kraju, który ma bezpieczny poziom rezerw. To dzięki nim w niewielkim stopniu dotknął nas kryzys w Argentynie. Gdybyśmy mieli niewielkie rezerwy, to musielibyśmy płacić większe odsetki kupującym nasze obligacje, bo inwestorzy żądaliby większej premii za ryzyko.
Jakie są szanse na urzeczywistnienie się wizji LPR? Zagarnięcie dewizowych zaskórniaków to pomysł, który od lat rozpala głowy niektórych polityków. Andrzej Lepper, główny zwolennik ściągnięcia walut do Polski, ostatnio przestał do tego nawoływać. Ale czy porzucił ten sposób na "rozbujanie" gospodarki?
Roman Giertych zapowiedział, że jego partia przygotuje projekt ustawy, ale nie widzi problemu, jeśli to PiS złożyłby własny analogiczny projekt wcześniej. Co na to partia rządząca? - Nie sposób domniemywać, żebyśmy byli za tym projektem. Trzymamy się tego, co jest zawarte w porozumieniu z Samoobroną. A tam zagwarantowaliśmy bezpieczeństwo i nienaruszalność rezerw walutowych - powiedział "Gazecie" Artur Zawisza (PiS), szef sejmowej komisji gospodarki. - Albo LPR będzie częścią koalicji rządowej i będzie popierać wspólny program, w którym nie ma takich pomysłów, albo będzie w opozycji i wtedy będzie zgłaszać swoje ustawy - dodał, sprowadzając Ligę na ziemię.