Podróż warszawskiej Mona Lizy

Największy hit reklamowy Roku Rembrandta w Amsterdamie to ?Rembrandt i Caravaggio? w Muzeum van Gogha. Najciekawsze miejsce - to wystawa mniej znanych obrazów w Domu Rembrandta, której atrakcją są dwa płótna przywiezione z Warszawy

Czy Rok Rembrandta nie zabije Rembrandta? Wszędzie, od lotniska, przez ulice Amsterdamu, aż do fasady Rijksmuseum na torebkach, pocztówkach, talerzach widać jakiś kawałek Rembrandta. Dwóch rosyjskich artystów przed pomnikiem Rembrandta na placu Rembrandta postawiło pomnik obrazu Rembrandta - kilkadziesiąt figur ponadnaturalnej wielkości według "Straży nocnej", jednego z najsłynniejszych płócien Rembrandta. Ale to dopiero początek Roku Rembrandta. Jeszcze nie wyczerpano całego potencjału tego płótna.

2 czerwca w Rijksmuseum brytyjski reżyser Peter Greeneway odsłoni instalację wokół tego obrazu, odegra operę i sztukę teatralną. 4 lipca w Lejdzie zacznie się Festiwal Rembrandta. Jedną z atrakcji będzie żywy obraz według "Straży nocnej". Rembrandt przebija van Gogha, tragicznego geniusza, który trafił na opakowanie czekoladek. Kiedy się skończy Rok Rembrandta, trzeba będzie zakazać używania jego nazwiska w przestrzeni publicznej. Aż do następnego Roku Rembrandta, który przypadnie zapewne w 2069 r., czyli w 400-lecie jego śmierci.

Zderzenie dwóch geniuszy

W Muzeum van Gogha trwa ogromna wystawa "Rembrandt i Caravaggio" - reklamowy wehikuł Roku Rembrandta. Zderzenie dwóch malarskich geniuszy. Słynne obrazy zestawione parami. Turystyka taśmowa. Na obrazy, o których nie nagrano żadnej informacji na przenośnych muzealnych magnetofonach, nikt nie patrzy. Ze spotkania Rembrandta z Caravaggiem niewiele jednak wynika. Wolę Rembrandta. Przy nim Caravaggio to producent malarskiej grozy i tanich erotycznych podrażnień.

Ale czy można coś nowego jeszcze powiedzieć o Rembrandcie?

Chyba tak. Dowodem wystawa "Rembrandt - poszukiwania geniusza" w Domu Rembrandta przy Jodenbreestraat. W domu, gdzie Rembrandt mieszkał i pracował między 1639 a 1658 r. Tam, w przestrzeni ciasnej i niskiej, zgromadzono jego mniej znane obrazy. Specjalnie tak je zebrano, by skontrować i podważyć to, co wiemy już o Rembrandcie z książek.

Wystawę przygotował Ernst van de Wetering, szef zespołu Rembrandt Research Project, który w tym roku zidentyfikował jako autentyczne dwa obrazy Rembrandta z daru Karoliny Lanckorońskiej dla Zamku Królewskiego w Warszawie. Oba są na wystawie w Domu Rembrandta. Ernst van de Wetering w komentarzu nagranym dla zwiedzających mówi o warszawskim portrecie młodej kobiety: "Jej tajemnicze spojrzenie sprawia, że ta dziewczyna mogłaby być Moną Lizą z Warszawy". Co prawda towarzyszące temu stwierdzenie, że obraz "pierwszy raz pokazany jest światu", wydaje się pewną przesadą. "Dziewczyna w ramie obrazu" i "Uczony przy pulpicie" nigdy nie zaginęły, a od dziesięciu lat wiszą w Zamku Królewskim w Warszawie. Prawdą jest tylko to, że były mało znane na Zachodzie Europy. Na tej wystawie jest więcej takich zjawisk.

Jest tu na przykład obraz z 1662 r. - portret młodej kobiety z pieskiem z Galerii Sztuki Ontario w Toronto. Nigdy wcześniej nie był pokazany w Europie. Dlaczego? Nie pasuje do wizji późnego Rembrandta jako malarza skupionego wyłącznie na sprawach metafizyki i przemijania. Portret wyraźnie jej schlebia. Włożyła wszystkie kosztowności, co malarz skrzętnie odmalował. Zrobił wszystko, by wydała się młoda i miła. Obok można zobaczyć dwa płótna z późnej serii poświęconej apostołom. Wykonane po mistrzowsku, ale jest w nich coś z fałszywej modlitewności, nie ma tej głębi uczuć, której można by się spodziewać po Rembrandcie z tego czasu. Tak, to był świetny malarz, ale do końca uwiązany w systemie zamówień, produkcji i wynagrodzeń.

Namalować ruch niedokonany

Wystawa rzuca światło na twórczość Rembrandta z kilku kierunków naraz. Wyjątkowość Rembrandta jest czym innym, niż myślano do tej pory, składa się też ze słabostek i odchyleń. Wetering odrzuca mitologię późnego Rembrandta jako wyłącznie wielkiego. To odległe od XX-wiecznej wizji Rembrandta dążącego ku coraz bardziej amorficznej, a zatem coraz lepszej sztuce.

Wystawa wydobywa bowiem oszałamiające wczesne obrazy Rembrandta, które doskonale konkurują z tym późnym, ekspresyjnym. Pokazano tu np. cudowny obraz "Minerwa" z 1631 r. Przedstawia młodą kobietę, taką, jakie lubił malować młody Rembrandt: blondynkę o rzadkich, długich włosach, bladej okrągłej buzi, wdzięku prawie niemowlęcym. Ta drobna postać w dziwnym wieńcu na głowie uwitym z zielska siedzi w ciemnym pokoju i jest jak klejnot znaleziony w wyłożonej aksamitem szkatułce. Obok wisi obraz o cztery lata późniejszy, na ten sam temat. Potężny. Minerwa też jest potężna, jak szafa gdańska.

Wystawa koncentruje się wokół problemu: czy około 1642 r., kiedy Rembrandt namalował na zamówienie straży miejskiej Amsterdamu obraz dzisiaj znany jako "Straż nocna" i kiedy zmarła jego żona Saskia, nastąpił w jego twórczości przełom i dlaczego. Teza van de Weteringa jest następująca: przełom nastąpił, ale bardziej na tle artystycznym niż życiowym. "Straż nocna" była obrazem kryzysowym, bo artysta, kiedy ją namalował, zdał sobie sprawę, że malarstwo nigdy nie odda prawdziwego ruchu. I więcej nie malował tłumnych, dynamicznych scen. Podejmował skromniejsze wyzwania.

To ciekawa hipoteza, że jego najbardziej znany obraz był w pewnym sensie klęską artysty. Z tym że artysta ten potrafił swoją klęskę obrócić na swoją korzyść. Już po namalowaniu "Straży nocnej" ukończył obraz "Zuzanna i starcy", nad którym pracował od 1635 r. W początkowej wersji jeden z dwóch mężczyzn obejmował Zuzannę władczym, gwałtownym gestem. Wiemy to ze szkicu ucznia. Ostateczna wersja to raczej sugestia tego, co się ma dopiero stać: mężczyzna delikatnie sięga dłonią po biały zawój na plecach dziewczyny. Jakby się wahał, czy stać go na gwałt. Artysta pokazał w tej scenie ruch nieoczywisty, czas niedokonany.

Ucieczka przed uczniami

Mam swoją prywatną koncepcję: Rembrandt jako artysta, który stawiał sobie wyzwania i nigdy nie był z siebie do końca zadowolony, nie mógł być też zadowolony z tego, że tak łatwo jest go skopiować. Jako przykład wymienię "Mężczyznę w złotym hełmie". Obraz ten został przez Weteringa uznany za dzieło ucznia lub naśladowcy. A jednak jest doskonały. Nowoczesny w kompozycji, a zarazem mistyczny. Hełm jaśnieje tajemniczym blaskiem. Twarz ukryta jest w dramatycznym cieniu.

Jeśli powstał w otoczeniu Rembrandta, wyobrażam sobie, że musiał on to przeżywać w sposób bolesny: otóż jest tym wyjątkowym Rembrandtem, za którego obrazy dużo płacą, bo uważają je za piękne i niedoścignione, ale jednocześnie z tego samego powodu musi je powielać i pomnażać. Używa do tego uczniów. A ci uczniowie szybko w powtarzaniu Rembrandta osiągają doskonałość. To każe mu wierzyć w swój talent jako nauczyciela, ale wątpić w swój talent jako malarza. Czy naprawdę jest niedościgniony?

Ewolucja, jakiej podlegała jego sztuka, mogła być też ucieczką przed mistrzostwem własnych uczniów. Droga malarstwa Rembrandta przebiegała od precyzji, dokładności i drobiazgowości wykonania do dezynwoltury, szkicowości, rozmycia konturów i kształtów. W późnych obrazach już prawie zahacza o swobodę Courbeta czy Cezanne'a. Coraz większą rolę gra przypadek. A przypadek to jedyne, czego nie da się powtórzyć.

Ostatni obraz na tej wystawie - wspaniały portret Comeniusa z 1660 r. - malowany w sposób bliski romantykom, nowoczesny, wrażeniowy, trudno byłoby pewnie powtórzyć samemu Rembrandtowi.

Wystawa "Rembrandt - The Quest of a Genius" 1 kwietnia - 2 lipca, Rembrandthuis, Jodenbreestraat 4, Amsterdam.