Specjalistów z centrum kontroli lotów Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) w Darmstadt czekają godziny pełne napięcia. Dokładnie o 9:17 rano muszą włączyć główny silnik sondy. Wyłączą go dopiero po 50 minutach. Chodzi o to, żeby statek wyhamował i dał się złapać polu grawitacyjnemu Wenus. Jeśli kontrolerzy lotu się pomylą, sonda odleci w przestrzeń albo spali się w atmosferze planety. Emocje będą tym większe, że podczas manewru sonda schowa się za Wenus i przez kilkanaście minut Ziemia nie będzie miała z nią kontaktu.
Co potem? Po miesiącu skomplikowanych manewrów Venus Express wejdzie na polarną orbitę rozpiętą od 250 km do 66 tys. km nad powierzchnią planety i zacznie ją podglądać. Uczonych (w tym Polaków - wśród siedmiu głównych instrumentów naukowych sondy jest pracujący w podczerwieni fotospektrometr, w którego konstrukcji pomogli naukowcy z Centrum Badań Kosmicznych PAN w Warszawie) interesuje głównie gruba wenusjańska atmosfera. Powłoka złożona w 96 proc. z dwutlenku węgla odpowiada za gigantyczny efekt cieplarniany, który potrafi podgrzać piękną sąsiadkę Ziemi do 477 st. C! Tak upalnie nie jest na żadnej z pozostałych planet Układu Słonecznego.