Zaczęła się druga połowa - obwieścił w nocy z niedzieli na poniedziałek swym zwolennikom przywódca Fideszu Viktor Orbán. Jego przeciwnicy ostrzegają, że ten zapalony piłkarz-polityk (jeszcze kilka lat temu grywał w trzecioligowym zespole z prowincji) lubi faulować przeciwników i nie zawaha się sięgnąć po czarny PR, jeśli uzna, że tylko w ten sposób może wrócić do władzy, którą stracił w 2002 roku.
Do wzięcia w wyborach do parlamentu jest 386 mandatów. Jak policzył dziennik "Népszabadság", w niedzielę w pierwszej turze wygrała Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP), która zdobyła 105 mandatów. Konserwatywny Fidesz - Węgierski Związek Obywatelski - ma na razie 98 mandatów, liberalny Związek Wolnych Demokratów (SZDS) - pięć, liberałowie wraz z socjalistami (w okręgach, gdzie wystawili wspólnie kandydata) - pięć, a Węgierskie Forum Demokratyczne (MDF) - dwa.
Za dwa tygodnie Węgrów czeka druga tura. Będą głosować w tych jednomandatowych okręgach, w których żaden kandydat nie zdobył w pierwszej turze bezwzględnej większości lub gdzie frekwencja wyniosła poniżej 50 proc.
- Aby zwyciężyć, musimy się jeszcze bardziej postarać. Przed nami kolejna próba. Aby rządzić, potrzebujemy jeszcze 75 mandatów - mówi Orbán, przypominając, że po pierwszej turze sytuacja jest dla Fideszu lepsza niż cztery lata temu.
Problem w tym, że na negatywnej kampanii wobec socjalistów były premier Orbán niewiele dotąd zyskał. Wręcz przeciwnie - zdaniem wielu analityków, koncentrując się na dowodzeniu, że obecna władza ma postkomunistyczne korzenie, Fidesz stracił kilka punktów procentowych przewagi nad socjalistami.
Dopiero zmiana strategii na dwa tygodnie przed pierwsza turą i zastąpienie czarnego PR poczciwą kiełbasą wyborczą doprowadziły do zahamowania niedobrych dla Fideszu tendencji. - Węgry to nie Polska, walka z czerwoną pajęczyną nikogo aż tak bardzo nie rozpala - tłumaczy "Gazecie" Endre Bojtar z tygodnika "Magyar Narancs".
Dlatego też sztabowcy Fideszu będą musieli sięgnąć po nowe argumenty. Przypominanie premierowi socjaliście Ferencowi Gyurcsányowi, że w latach 80. był liderem Sojuszu Młodzieży Komunistycznej KISS, nie zniechęca do niego Węgrów. Zdaniem Gyorgya Nagya, który komentuje węgierską politykę w dzienniku "Népszabadság", komunistyczna przeszłość Gyurcsánya nie jest dla niego balastem w oczach wyborców.
- Premier pokazał, że nie trzeba się wstydzić bycia lewicowcem - mówi "Gazecie" Nagy.
Również bogactwo Gyurcsánya tak bardzo piętnowane dotąd przez Fidesz (Orbán mówi wręcz o limuzynowym socjalizmie) nie kole Węgrów w oczy. Prawica nie zdołała bowiem dotąd udowodnić, że szacowany na 17 mln dol. majątek premiera ma źródło w jego nomenklaturowych powiązaniach.
Szansą Orbána jest elegancko ubrana blondynka w trudnym do określenia wieku - Ibolya David, szefowa konserwatystów z Węgierskiego Forum Demokratycznego (MDF). O ile cztery lata temu Fidesz nie miał z kim współrządzić, dziś sytuacja jest zupełnie inna. Deputowani MDF znajdą się bowiem w Zgromadzeniu Narodowym.
Ibolya David zarzekała się wprawdzie w czasie kampanii politycznej, że nie wejdzie do koalicji z Fideszem, jeśli Orbán miałby być premierem, ale już w nocy z niedzieli na poniedziałek nie była tak stanowcza. Pytana przez dziennikarzy, co zrobi, wiła się jak piskorz, odpowiadając, że najważniejszy jest dla niej konserwatywny program.
Zdaniem znanego politologa Gabora Töröka to właśnie Forum będzie kluczem do przyszłego rządu. Zdaje sobie z tego sprawę premier Gyurcsány i dlatego zaproponował mu to samo co Fidesz - wejście w koalicję. Dla MDF wejście do lewicowego rządu byłoby dość karkołomnym posunięciem, gdyż pani David trudno byłoby wytłumaczyć wyborcom, jak pogodziła swój konserwatywny program z polityką lewicy.
Analitycy wskazują na to, że jeśli obecna tendencja poparcia dla lewicy się utrzyma, trudno będzie pozbawić władzy rządzącą koalicję socjalistów i liberałów. Premier Gyurcsány już właściwie odtrąbił zwycięstwo.
- Zwyciężyła demokracja, ludzie, którzy nie chcą powrotu do przeszłości, którzy patrzą w przyszłość. To zwycięstwo milionów osób, które chcą lepszych Węgier - mówił premier po głosowaniu.
Jeśli socjaliści przejdą bez większych strat przez drugą turę, Gyurcsányowi uda się to, czego nie dokonał żaden postkomunistyczny premier w naszej części Europy - będzie rządził kolejną kadencję.