Na "Samogonie" Andruchowycz przywołuje część utworów, które pamiętamy z nagranej wcześniej z Mikołajem Trzaską płyty "Andruchoid". Znów rozbrzmiewają "Bombing New York City", "And Everybody Fucks You" i "Kozak Jamajka". Tyle że teraz rezygnuje z języka ukraińskiego, rytmu zdań, brzmienia, melodii słów, i sięga po polskie tłumaczenia, które weszły do książki "Piosenki dla martwego koguta". Staje przy mikrofonie i zderza fragmenty własnej prozy zarówno z jej przekładem na obcy język, jak i z własną jej interpretacją w tym języku. Jako wokalista - częściej melodeklamujący niż śpiewający - sprawdza się w języku polskim bardzo dobrze. Ale to chyba nie tylko żart, uzyskuje w ten sposób - zamierzony lub nie - intrygujący efekt dystansu do własnego tekstu. Pozostał wschodni zaśpiew, to charakterystyczne brzmienie niektórych głosek. Stąd brzmiące niby swojsko, ale jednak i odrobinę obco obyczajowo-absurdalne opowieści, które snuje w "And Everybody Fucks You", "I Wanna Woman" czy "Old Soldier Is Very Drunk", nabierają groteskowego, niepokojącego zabarwienia.
Ale nie tylko to różni "Samogon" od "Andruchoida". Tamtej płycie bliżej było do zbioru obrazków inspirowanych tekstami. "Samogon" jest dziełem bardziej jednorodnym. Zespół Karbido - jeden z bardziej intrygujących na polskiej scenie awangardowej - okazuje się znakomitym partnerem dla Andruchowycza. Improwizowane, na ogół mocno yassowe utwory grupy tworzą niezwykłą, pełną nerwowego pulsu ilustrację dla interpretacji pisarza. Gdy trzeba, kapitalnie podkreślaja klimat utworów, ale Karbido i bez tekstu potrafi zahipnotyzować dźwiękiem.
Samogon, Andruchowycz i Karbido, Rekord BL