Na tydzień przed wyborami wszystko staje się tematem kampanii, a co dopiero powódź. Od poniedziałku stan klęski żywiołowej ogłoszony jest w Budapeszcie i w innych regionach kraju. Najgorzej jest na Dunaju - w stolicy woda przekroczyła historyczny poziom wyznaczony po ostatniej powodzi z roku 2002. Zalane są niżej położone ulice na prawym brzegu Dunaju.
Działacze rządzącej obecnie partii socjalistycznej pamiętają, że powódź w 1997 roku pogrążyła szanse polskiej lewicy. Wiedzą też, że w 2002 roku m.in. dzięki energicznej "kampanii współczucia" Gerharda Schrödera na zalanych terenach Niemiec SPD pozostała w końcu przy władzy, choć wydawało się, że przejmie ją CDU/CSU.
- Dlatego musimy być bardzo ostrożni - mówi "Gazecie" Gabor Hars, kandydat na posła socjalistów, którzy w przedwyborczych sondażach mają 4-proc. przewagę nad opozycyjnym konserwatywnym Fideszem.
Już w zeszłą sobotę przed wielkim wiecem wyborczym socjalistyczny premier Ferenc Gyurcsany napełniał piaskiem worki wzmacniające wały przeciwpowodziowe. Za to nie spieszy się z obietnicami hojnej pomocy powodzianom, choć rząd w kilku regionach ogłosił stan klęski żywiołowej. Premier czeka zapewne cierpliwie, by wyciągnąć asa z rękawa tuż przed wyborami.
Wiosenna powódź, która kosztowała dotąd Węgry blisko 3 mld forintów (12 mln euro), jest wielkim wyzwaniem, ale też sporą szansą dla Gyurcsanyego. Premier milioner, którego majątek szacuje się na 17 mln dol., oskarżany jest przez Fidesz o oportunizm i czerpanie zysków z układów postkomunistycznej nomenklatury. Wielka fala daje mu okazję do pokazania nowej twarzy - nie technokraty dandysa w drogich garniturach, który naśladuje w swym internetowym blogu brytyjskiego aktora Hugha Granta, ale opatrznościowego męża ratującego naród przed klęską.
To musi złościć lidera i założyciela Fideszu Viktora Orbána. Rola ojca narodu była jego specjalnością, gdy sprawował funkcję premiera.
Socjolog Pal Tamas z Węgierskiej Akademii Nauk tłumaczy nam jednak, że obie główne partie raczej nie będą skakać sobie do gardeł w sprawie powodzi. - Sytuacja jest pod kontrolą, wały w Budapeszcie są mocne, to nie będzie tak straszna powódź jak w Niemczech cztery lata temu - mówi Tamas.
I rzeczywiście. Na swym weekendowym wiecu Orbán zadeklarował: - Kiedy stoimy po kolana w wodzie, nie czas na wyliczanie, czego nie zrobił obecny rząd.
Jednak lider Fideszu przypomniał, że to jego rząd, a nie socjaliści, zbudował ponad 200 km wałów przeciwpowodziowych. I zaoferował, że ze swego funduszu wyborczego przekaże kilka milionów forintów na rzecz ofiar powodzi.
Pal Tamas mówi, że na razie tylko sojusz dwóch małych skrajnie prawicowych partyjek oskarżył rząd, że nie robił nic, by chronić ludność przed powodzią. Partie te nie przekroczą zapewne 5-proc. progu wyborczego.