Projekt Davida Lamelasa ?Czas jako działanie" w Fundacji Galerii Foksal.

W sali wystawowej stoi stary filmowy projektor, słychać, jak kręci się taśma. W tym dźwięku odbija się echo dzieciństwa, klimat starego Iluzjonu lub setek innych kin studyjnych w Europie czy Ameryce

David Lamelas jest opętany przeszłością, pamięcią i kinem. Bohater "Gry w klasy", najsłynniejszej powieści Julio Cortázara, miał tę samą namiętność - wizyty w paryskim klubie filmowym, gdzie oglądał nieme filmy Pabsta i Langa, o których mówi: "Pręgowana emulsja, po której biegają umarli".

Lamelas urodził się w 1946 r. w Buenos Aires, wychował się na Polańskim, Wajdzie, Bunuelu i Fellinim, jako filmowe przeżycia z młodości wspomina "Nóż w wodzie" i "Popiół i diament". W KINO.LAB-ie w warszawskim CSW zobaczyliśmy niedawno przegląd jego twórczości. Film "Desert People" nakręcony w latach 70. Ameryce przypominał dokument. "The Light at the Edge of a Nightmare" kojarzy się z kryminalną fabułą. Ma półtorej godziny, w kilku sekwencjach powtarza się ta sama mroczna historia - kobieta zabija mężczyznę. Pierwsze z morderstw popełnione zostaje w Buenos Aires w porcie na nabrzeżu, a sceneria i strój kobiety wskazują na to, że historia rozegrała się dawno. - Kiedy? - pytam Davida Lamelasa. - W latach 60. - tłumaczy artysta. - Ludzie w Argentynie żyją przeszłością, przepełnia ich nostalgia za dawnymi, dobrymi czasami, a te skończyły się właśnie w latach 60. Był to ostatni moment szczęścia przed przewrotem i dyktaturą wojskowej junty. Podczas kiedy dla świata rok 1968 oznacza modernizację i rewolucję obyczajową, w Argentynie odwrotnie - zapada noc kulturalnego i politycznego regresu. Dlatego Lamelas pod koniec lat 60. opuścił Argentynę. Studiował w Londynie, mieszkał w Los Angeles. Jest emigrantem, stąd jego nadwrażliwość na czas i przestrzeń. Pozostałe morderstwa w jego filmie rozegrają się jeszcze w Los Angeles, Berlinie, Paryżu i Londynie. Są to miasta, z którymi jest czy był związany. Wielkie miasto ma dla emigranta ma wymiar prywatny. To jego jedyna ojczyzna.

O tym jest zresztą warszawski projekt. "Czas jako działanie" to kontynuacja pracy, którą Lamelas zaczął w 1969 r. w Düsseldorfie, a kontynuował w Berlinie. Wybiera kilka miejsc w obcym mieście i ustawia się tam z kamerą. W kadry wchodzą ludzie, wjeżdżają samochody, wygląda to trochę jak przebitka z kroniki filmowej z lat 70. Ale kolejne, zanadto przedłużone ujęcie powoduje, że zaczynamy się interesować, kim jest ten, co tak dziwnie nieruchomieje w różnych miejscach. Tematem filmu i towarzyszących mu fotografii jest właśnie on - dziwny gość spoza układu, straumatyzowany przez widok obcego miasta.

W sali pracuje stary projektor. W filmie pokazywanym w Fundacji Galerii Foksal urok starego kina przeplata się z socrealistycznym klimatem polskiej ulicy. Składa się z kilku ujęć z nieruchomej kamery, na których widać m.in. rondo de Gaulle'a, most Poniatowskiego, wreszcie Pałac Kultury. To znamienne, że Lamelas, kosmopolita i wygnaniec dyktatury, kończy swój film ujęciem Pałacu. Zapewne trafił w sedno, odczytał dwuznaczny klimat naszej metropolii, która obudowuje się wokół tego pustego i straszliwego centrum. Zgadzam się z nim - Pałac to symbol miasta, które nie umie się przekształcić i wciąż żyje przeszłością. Jednak to, co dla Lamelasa mogło być odkryciem, dla nas ma w sobie coś z prawdy już znanej, dlatego ta wystawa dla polskiego widza nie będzie wstrząsem. Wolałabym, żeby Lamelas zainscenizował pod Pałacem Kultury jeszcze jedno krwawe morderstwo, niż żeby zamykał go w sentymentalną ramkę.

David Lamelas "Czas jako działanie", Fundacja Galerii Foksal. Wystawa trwa do 15 kwietnia