Po zawaleniu się hali Międzynarodowych Targów Katowickich, w której zginęło 65 osób, a 170 zostało rannych, prezydent i premier obiecali przekazać po milionie złotych dla ofiar. Miały być odszkodowania, zasiłki i renty specjalne dla dzieci. Jednak do tej pory tylko niewielka część tych pieniędzy trafiła do rannych i rodzin.
Mieczysław Ropolewski z Chorzowa pod gruzami hali stracił żonę, córkę, wnuka i pasierba. Został z dwójką osieroconych wnuków. Wczoraj odebrał z sądu decyzję, że jest ich pełnoprawnym opiekunem. Dopiero teraz może zacząć starać się o renty. - Bez dokumentów urzędnicy nie chcieli podjąć żadnej decyzji - żali się Ropolewski.
Sylwia Szeliga oraz jej siostra z Bielska-Białej straciły w hali mężów, razem wychowują piątkę dzieci. Tuż po tragedii widziały w telewizji, jak urzędnicy deklarują pomoc dla rodzin ofiar. - Teraz za naszymi plecami ludzie gadają, że dostajemy od państwa Bóg wie jakie pieniądze - mówi pani Sylwia. Bez przyjaciół byłoby jej ciężko. - To wszystko jest tak żenujące, że wstyd opowiadać - mówi kobieta, która od kilku tygodni dopytuje się o renty dla swoich dzieci.
Co się stało z pieniędzmi, które przekazał prezydent? - Trafiły do budżetu państwa i sejmowa komisja finansów publicznych przeznaczyła je na wydatki związane z halą - mówi Krzysztof Mejer, rzecznik wojewody śląskiego. 450 tys. zł z prezydenckich pieniędzy poszło na zapłacenie za rozbiórkę hali. Kosztowała ona w sumie 2 mln zł. Szefowie MTK stwierdzili bowiem, że firmy nie stać na zapłacenie faktur za usuwanie gruzu. Od kilku tygodni siedzą w areszcie pod zarzutem spowodowania katastrofy budowlanej. - Ruiny zagrażały bezpieczeństwu. Odzyskamy pieniądze od MTK - zapowiada Mejer.
Wczoraj w sprawie pomocy oświadczenie wydała Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Napisano w nim, że z przekazanego przez premiera miliona wydano połowę, m.in. na różnego rodzaju zasiłki. Cały czas przyznawane są renty, dostało je już prawie 30 dzieci tych, którzy zginęli w hali.
Dlaczego tak długo trwa procedura przekazywania pomocy? - Nie będziemy pomagać pod dyktando prasy. Musimy mieć pewność, że pomoc dostają uprawnione osoby, a nie naciągacze - tłumaczy Mejer.