Taką wartość mają 73 hektary postoczniowych gruntów położonych w samym centrum Gdańska. Już teraz ceny metra kwadratowego sięgają w tej okolicy tysiąca złotych. Będzie jeszcze więcej, bo gmina już zatwierdziła plan zagospodarowania przestrzennego. Wiadomo, że w ciągu kilkunastu lat w najbliższym sąsiedztwie starówki wyrosną luksusowe apartamentowce, hotele i centra rozrywki.
W 1996 r. zadłużenie Stoczni Gdańskiej wynosiło 415 mln zł, przekroczyło wartość jej majątku szacowanego na 350 mln. Brak zamówień i zerowe możliwości kredytowe zmusiły zarząd firmy do złożenia w sądzie wniosku o upadłość. Ogłoszono ją w sierpniu 1996 r. Odtąd majątkiem Stoczni Gdańskiej w Upadłości zarządzał syndyk, który miał spłacać wierzycieli. Główną część tego majątku - 170 ha, na których wcześniej budowano statki - sprzedał we wrześniu 1998 r. Trójmiejskiej Korporacji Stoczniowej (TKS), której głównym udziałowcem była Stocznia Gdynia. TKS zmieniła nazwę na Stocznia Gdańska Grupa Stoczni Gdynia SA i do dziś buduje statki pod tym szyldem.
Nowy właściciel miał ogromny teren, którego nie był w stanie wykorzystać; do produkcji potrzebował tylko ok. 100 ha. Reszta była balastem. Zarząd firmy wydzielił więc 73 ha nieobjęte produkcją i wniósł je aportem do kontrolowanej przez siebie spółki Synergia 99. Po trzech latach Stocznia Gdynia sprzedała udziały w Synergii 99 amerykańskim funduszom inwestycyjnym i straciła kontrolę nad tą spółką i jej gruntami.
Syndykowi pozostały inne postoczniowe nieruchomości, na które nie ma nabywców. Stocznia Gdańska w Upadłości istnieje więc nadal. W radzie nadzorczej są ludzie związani z o. Rydzykiem. Jak do tego doszło?
Po upadłości o. Rydzyk chciał stocznię kupić. Zawiązał przy Radiu Maryja Społeczny Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej. Pieniądze miały pochodzić ze zbiórki, którą ogłosił na antenie. Tłumaczył, że kolebka "Solidarności" powinna pozostać w polskich rękach.
Kulisy zbiórki "Gazeta" opisała 18 lutego tego roku.
Krótko przypomnijmy. Ze zbiórki, którą Radio Maryja prowadziło bez zezwolenia, wpłynęły w latach 1997-98 na subkonto radia miliony. Radiomaryjny komitet nigdy się z nich nie rozliczył. Nasi rozmówcy - stoczniowcy, członkowie komitetu - podają różne sumy: od kilkudziesięciu milionów złotych wzwyż. Prawdziwej sumy nie zna zapewne nikt poza o. Rydzykiem, który konsekwentnie odmawia jej podania. Pewne jest, że pieniądze nie posłużyły do kupienia stoczni; redemptorysta nigdy nie złożył syndykowi konkretnej oferty.
Kiedy stocznia została w 1998 r. sprzedana, o. Rydzyk deklarował, że każdemu, kto zechce, zwróci pieniądze. Czy komuś zwrócił? To również tajemnica dyrektora Radia Maryja. Sprawy nielegalnej zbiórki nie wyjaśniła nigdy żadna prokuratura.
Społeczny Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej istnieje do dziś. We wrześniu 2000 r. wprowadził do rady nadzorczej Stoczni Gdańskiej w Upadłości swoich ludzi, m.in. Romana Giertycha, Witolda Hatkę i Jana Koziatka. Stało się to na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy. Koziatek, członek Komitetu, reprezentował na nim emerytowanych akcjonariuszy. Zaproponował, aby do rady nadzorczej wszedł także Giertych i Hatka. Witold Hatka był wtedy przewodniczącym rady nadzorczej Wielkopolskiego Banku Rolniczego SA w Kaliszu, Giertych zasiadał w tej radzie. Jak ustaliliśmy, jeszcze przed sprzedażą Stoczni przez syndyka Hatka zaproponował władzom kaliskiego WBR wejście banku do komitetu przy Radiu Maryja. Komitet miał przejąć Stocznię, a bank - kredytować produkcję statków. Władze WBR nie zgodziły się na pomysł Hatki, ale razem z Giertychem i Koziatkiem wszedł on do rady nadzorczej Stoczni.
Uznali, że upadłość ogłoszono z naruszeniem prawa, a wszystkie późniejsze decyzje wobec stoczniowego majątku można sądownie unieważnić.
- Rada nadzorcza wybierze nowy zarząd. Ten złoży wniosek w sądzie o wznowienie procesu upadłości - mówił wtedy "Gazecie" Giertych. - Jeżeli upadłość zostanie uchylona przez sąd, będzie to oznaczać, że spółka może przejąć zarządzanie majątkiem.
Minęło sześć lat. Giertycha nie ma już w radzie nadzorczej, ale jego pomysł podjął radiomaryjny komitet. W grudniu ub.r. w jubileuszu Radia Maryja uczestniczył w Toruniu minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. O. Rydzyk wręczył mu kilkunastostronicowe pismo. Komitet domaga się w nim zaskarżenia w trybie nadzwyczajnym postanowienia z 1996 r. o upadłości Stoczni Gdańskiej.
- Miałem zaszczyt być obecny, gdy ojciec dyrektor przekazuje naszą prośbę - mówi wiceprzewodniczący komitetu Edward Roeding.
Minister Ziobro nie pamięta tamtego kontaktu z o. Rydzykiem: - Wniosek o unieważnienie upadłości stoczni? Proszę wybaczyć, ale do mnie wpływa bardzo wiele spraw.
- A czy pan minister poleci zbadanie legalności zbiórki prowadzonej na antenie Radia Maryja?
- Nie zamierzam wznawiać śledztwa w tej sprawie. Prokuratura już kilkakrotnie ją badała i nie dopatrzyła się przestępstwa. Nie mam powodów, by w te decyzje wątpić.
Choć minister Ziobro nie przypomina sobie najnowszej inicjatywy o. Rydzyka, my dotarliśmy do dokumentów, które świadczą, że prokuratura rozpoczęła procedury rozpatrywania wniosku.
W jednym z pism prokurator Prokuratury Krajowej Jan Szewczyk pisze: "Minister Sprawiedliwości - Prokurator Generalny nie ma możliwości zaskarżenia upadłości Stoczni w trybie nadzwyczajnym". W drugim piśmie Prokuratura Krajowa informuje, że sprawę przekazano prokuratorowi apelacyjnemu w Gdańsku. Stamtąd trafiła do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku. Ta odpisała, że brak podstaw do prokuratorskich "czynności cywilnoprawnych zmierzających do unieważnienia sprzedaży Stoczni Gdańskiej".
Czy to kończy sprawę? Niekoniecznie.
- Obecne prawo wyłącza możliwość wznowienia postępowania upadłościowego, które może doprowadzić do unieważnienia upadłości - mówi Roman Nowosielski, prawnik, członek Trybunału Stanu. - Jednak, jeśli upadłość została orzeczona na mocy starego prawa upadłościowego, a tak było w przypadku Stoczni Gdańskiej, to można się zastanawiać nad ponowną oceną przez sąd przesłanek, które zdecydowały o orzeczeniu upadłości. Musiałyby jednak zaistnieć poważne powody - np. prawomocny wyrok sądowy stwierdzający, że zostało popełnione przestępstwo, którego celem było orzeczenie upadłości. Pewne, że prokuratura jako rzecznik interesu publicznego mogłaby się włączyć do tych działań w każdej chwili.
Czy takie powody istnieją? Według radiomaryjnego komitetu jest ich około stu. Oto kilka: Jest orzeczenie sądu z 1998 r. Sąd unieważnił uchwałę walnego zgromadzenia akcjonariuszy z 1996 r. zezwalającą zarządowi na złożenie wniosku o upadłość. Żadna prokuratura nie postawiła jednak nikomu zarzutów w związku z tą uchwałą. Ważny może okazać się też wyrok w toczącym się procesie przeciwko syndykowi Stoczni Gdańskiej w Upadłości Andrzejowi W. Jest on oskarżony o narażenie firmy na straty finansowe o wielkich rozmiarach. Chodzi właśnie o sprzedaż najcenniejszych aktywów stoczni Trójmiejskiej Korporacji Stoczniowej. Postępowanie prokuratorskie przeciw Januszowi Sz., prezesowi Stoczni Gdynia, głównemu pomysłodawcy przejęcia Stoczni Gdańskiej.
- Przeprowadzenie takiego nadzwyczajnego śledztwa uważam za potrzebne - mówi Jerzy Borowczak, jeden z organizatorów strajku w stoczni w 1980 r. i były szef stoczniowej "S". - Upadłość została politycznie wymuszona, do tego nie musiało dojść, długi były wtedy niewielkie, a stocznia miała również wierzytelności. Dokładne wyjaśnienie tych spraw dałoby satysfakcję tysiącom stoczniowców.
- Do gry wróciłby wtedy podmiot Stocznia Gdańska, obecnie w upadłości - twierdzi mec. Nowosielski. - Ale, by odzyskać majątek, jej zarząd musiałby wytaczać kolejne procesy i udowadniać, że ktoś, kto kupił majątek stoczni, zrobił to w złej wierze.
Janusz Lipiński, prezes Synergii 99: - Stoczniowe grunty kupiliśmy w dobrej wierze. Hipotezy, że przez unieważnienie upadłości Stocznia Gdańska odzyskałaby nasze grunty, już słyszałem. Uważam, że absolutnie nie można łączyć upadłości z nabyciem przez nas tych terenów.
Rydzykowy komitet liczy jednak na gdańskich stoczniowców, którzy nigdy nie pogodzili się z przejęciem ich zakładu przez Stocznię Gdynia.
Ich niechęć wzrosła w ostatnim czasie - Stocznia Gdynia mimo licznych zamówień znajduje się w trudnej sytuacji finansowej. Produkcję utrzymuje, ale głównie dzięki rządowym gwarancjom na kredyty. Cały czas ciąży jednak na niej kilkusetmilionowy dług. Jej większościowym właścicielem jest skarb państwa i rządowa Agencja Rozwoju Przemysłu. W planach jest sprzedaż gdyńskiego przedsiębiorstwa, ale już bez gdańskiego członu. Temat podziału pojawił się w czasie ostatniej kampanii wyborczej. Oddzielenie obu stoczni obiecał gdańskim stoczniowcom prezes PiS Jarosław Kaczyński.
- Jeśli wygramy wybory, to pierwszym naszym posunięciem będzie sprawa oddzielenia od Stoczni Gdynia Stoczni Gdańskiej - mówił w słynnej Sali BHP, w której podpisano Porozumienia Sierpniowe.
Roman Gałęzewski, szef stoczniowej "S": - Jesteśmy wykorzystywani przez Stocznię Gdynia. Sami poradzilibyśmy sobie znacznie lepiej.
Premier Marcinkiewicz zapowiedział, że plan przekształceń w polskich stoczniach przedstawi na przełomie marca i kwietnia.
- Podział stoczni sprzyja naszym planom - mówi Edward Roeding. - Wtedy będzie o wiele łatwiej unieważnić upadłość, a przecież o to nam chodzi. (