Internet zachorował na Chucka Norrisa

Co łączy aktora Chucka Norrisa i sygnatariuszy paktu stabilizacyjnego: PiS-LPR-Samoobrona? W internecie zamienili się w wirusy

Potrafi zjeść kiełbasę z Constaru i przeżyć. Wie, kiedy w Polsce powstaną autostrady. Dzwoniąc na Błękitną Linię TP SA, załatwia wszystko, a w Telewizji Trwam ciągle trafia na filmy porno. O kim mowa?

O amerykańskim aktorze Chucku Norrisie, który niespodziewanie wyrósł na supergwiazdę internetu za sprawą "faktów z życia Chucka Norrisa".

Według polskiej wyszukiwarki Netsprint.pl nazwisko kowboja-karateki pojawia się w sieci już 33 tys. razy. Zdystansował zatem bohaterki ostatnich dni, m.in. Edytę Górniak (23 tys.), która rozebrała się dla "Playboya", czy Katarzynę Cichopek (4,1 tys.), zwyciężczynię teleturnieju "Taniec z gwiazdami". Ba, dzięki słynnemu kopniakowi z półobrotu Norris idzie łeb w łeb z Leszkiem Millerem (33 tys.), przyćmiewa Jana Rokitę (23 tys.) i Zbigniewa Ziobro (9 tys.).

Wirusy w skrzynce pocztowej

W książce "Miękkie ostrze" amerykański medioznawca Paul Levinson pisze, że

nowe media rodzą zwykle konsekwencje nieprzewidziane przez swoich twórców. Na przykład fonograf, bez którego nie byłoby przemysłu muzycznego, miał w zamyśle Tomasza Edisona służyć do nagrywania rozmów telefonicznych, radio Marconiego miało być bezprzewodowym telegrafem, a nie pierwszym masowym medium elektronicznym.

Podobne efekty towarzyszą internetowi, a jednym z najciekawszych są "wirusy" - informacje, które niczym zaraza rozprzestrzeniają się na witrynach i w poczcie elektronicznej. To choćby listy łańcuszkowe - "jeśli prześlesz ten list do 10 osób, to spotka Cię Wielkie Szczęście"). Albo nierzadko fałszywe apele o pomoc, ostrzeżenia przed wirusami komputerowymi albo zwykłe dowcipy. Wraz ze zwiększaniem się przepustowości sieci ich miejsce zajmują śmieszne lub szokujące zdjęcia i filmy.

Od tradycyjnej plotki czy pogawędki internet różni się tym, że niemal nie występują w nim przekłamania, tzw. efekt głuchego telefonu. Przekazana dalej informacja jest idealną kopią oryginału. Jeżeli e-mail z żartem spodoba się odbiorcy, może go przesłać kilku kolejnym osobom, a każda z nich - jeszcze dalej. Niektórzy umieszczą materiał z poczty na stronie internetowej, w blogu albo na forum.

W ten sposób liczba kopii trochę przypomina wirusową epidemię. Tak oto dzięki "wirusowym" faktom ze swego życia Chuck Norris może wyprzedzić w internecie ministra Ziobro i posła Rokitę, chociaż to o nich ciągle jest głośno w tradycyjnych mediach.

Wirusy w mediach

Informacyjne wirusy zauważono na początku lat 90. wraz z rozwojem internetu. Autor wydanej w 1994 r. książki "Media Virus" Douglas Rushkoff zwrócił uwagę, że tzw. wirusy występują również w tradycyjnych mediach. Są to newsy, które dziennikarze wzajemnie kopiują, pogłębiają i komentują.

Najbardziej widoczne wirusy odwołują się do atawistycznych lęków - to informacje o wielkich katastrofach, szokujących morderstwach, a także ostrzeżenia, np. przed AIDS czy ptasią grypą.

Równie popularne są informacje odnoszące się do sfery seksualnej, a wiele gwiazd próbuje fabrykować wirusy, które mają im pomóc w karierze. Po tę metodę sięgnęła ostatnio Doda-Elektroda, wyznając dziennikowi "Fakt", że "zrobiła to z kobietą".

Ulubioną niszą wirusów jest również przecięcie sfer sacrum i profanum. Ostatnio próbował tam zaistnieć wydawca pisma "Machina", umieszczając na okładce kolaż zdjęć piosenkarki Madonny i jasnogórskiego obrazu. Taka oparta na skandalu wirusowa reklama ma jedną wielką zaletę - nic nie kosztuje. Problem w tym, że skandal nie zawsze da się wywołać, a media i społeczeństwo uodparniają się w końcu na takie próby. Po darmowej reklamie, którą zdobył w 1994 r. film "Ksiądz" dzięki protestom osób wierzących, związane z Kościołem media i organizacje nie kwapią się do spektakularnego potępiania obrazoburczych dzieł sztuki.

Tropem tym idą za to politycy LPR, którzy uznali walkę z artystami za złotą żyłę bezpłatnego, politycznego marketingu.

Takie sposoby jednak szybko się wyczerpują, toteż na całym świecie rosną zastępy specjalistów doradzających, jak przebić się do mediów. W USA, gdzie w na początku XX w. narodziło się public relations, rynek tego typu usług jest wart więcej niż rynek wyrobów ze stali. Dziennikarze uczą się jednak unikać zagrywek PR-owców i marketingowców, którzy z nadzieją spoglądają na internet.

Skąd się biorą wirusy?

Medialne wirusy Douglas Rushkoff dzieli na trzy gatunki: naturalne, sztuczne i wyzyskane. Pierwsze pojawiają się te naturalne, ale kiedy ludzie uświadomią sobie ich siłę, trudno je odróżnić od ich sztucznych braci. Kiedy wirus "chwyci", oba gatunki rozprzestrzeniają się równie skutecznie.

W internecie dobrym przykładem może być np. wirusowa reklama, na której widać dwie ponętne kobiety - młodą zakonnicę i skąpo odzianą modelkę. Pod nimi widnieje podpis: "Są kobiety, których kupić nie można. Za wszystkie inne zapłacisz kartą Mastercard".

Jeżeli ta parodia jest dziełem żartownisia, to mamy do czynienia z wirusem naturalnym. Jeżeli wykreował ją specjalista od wirusowego marketingu - to mamy do czynienia z wirusem sztucznym. Ostatnio coraz więcej firm tworzy dwie wersje reklamy - ugrzecznioną do telewizji, i nieocenzurowaną - do internetu.

Naturalnym wirusem był zapewne prześmieszny filmik "mała stabilizacja", który niedawno obiegł polski internet - ktoś podłożył dialogi z komedii "Miś" Stanisława Barei pod autentyczne migawki z Sejmu. Na przykład relacja redemptorysty z podpisania paktu stabilizacyjnego została zdubingowana wypowiedzią: "tak oto narodziła się nowa świecka tradycja".

Zwolennicy PiS i Radia Maryja mogliby oczywiście twierdzić, że filmik jest dziełem propagandysty sympatyzującego z PO, a więc to sztuczny wirus.

Chuck Norris dociera nad Wisłę

Wirusy wyzyskane Douglas nazywa "band wagon". To nawiązanie do tradycji amerykańskiej demokracji, z czasów kiedy politycy przyjeżdżali do wyborców koleją, wioząc ze sobą orkiestrę dętą. W mieścinach Dzikiego Zachodu muzyka przyciągała tłum, do którego mógł przemówić kandydat na kongresmana czy senatora.

Fakty z życia Chucka Norrisa to przykład wirusa wyzyskanego, który narodził się w sposób naturalny wiosną 2005 r., kiedy na ekrany amerykańskich film wszedł film "Pacyfikator" z Vinem Dieslem w roli głównej. Pretensjonalny występ gwiazdora kina akcji bezlitośnie wykpili na forach amerykańscy internauci. Ktoś zadrwił z Diesla, pisząc pierwszy, absurdalny "fakt z jego życia", co szybko podchwycili inni.

Poza fora fakty wydostały się, kiedy grupka studentów zebrała je "generatorze" (www.4q.cc/vin) - internetowej stronie podającej losowo wybrane zdanie z bazy danych. Fakty można było oceniać, co pozwoliło łatwo ustalić, które są uznawane za najśmieszniejsze.

O "generatorze" napisała amerykańska prasa, a wybory najśmieszniejszych zdań (np. top 100 facts about Vin Diesel) zaczęły krążyć w poczcie elektronicznej. Latem 2005 r. autorzy generatora wpadli na pomysł, żeby Diesla zastąpić kimś bardziej znanym.

Padło na Chucka Norrisa (www.4q.cc/chuck), znanego na świecie z pretensjonalnego, tasiemcowego serialu "Strażnik Teksasu". Nowy generator zdobył jeszcze większą popularność od poprzednika.

Na początku stycznia internauta Killer Onion z Sosnowca przetłumaczył dziesięć najlepszych faktów na język polski i umieścił na forum portalu Joemonster.org. Tak wybuchła polska epidemia.

Zarobić na wirusie

- Miesięcznie odwiedza nas milion internautów - chwali się Paweł Klucz, współtwórca joemonster.org. - To oni podchwycili zabawę i zaczęli tworzyć polskie mutacje "faktów".

Z setek zdań na forum Klucz wybierał najlepsze, które złożyły się na 16 artykułów na portalu. Dzięki dużej oglądalności serwisu wiele umieszczonych tam zdjęć internauci kopiują i przesyłają znajomym pocztą elektroniczną. Podobnie stało się z faktami z życia Chucka Norrisa. Na przełomie stycznia i lutego epidemia osiągnęła apogeum. Pewne wydawnictwo zebrało kolektywną pracę internautów w książce "Chuck Norris. Z półobrotu", która kilka dni temu trafiła do księgarń.

Pod koniec września 2005 r. ukazała się autobiografia Chucka Norrisa "Against All Odds: My Story". Czy za część fenomenu "faktów" nie odpowiadali związani z wydawcą spece od marketingu wirusowego? Do końca nie wiadomo. Tak czy siak, po Nowym Roku na swej oficjalnej stronie (www.chucknorris.com) gwiazdor napisał:

"Jako wychowanek raczej Dzikiego Zachodu niż świata internetu nie wiem, co myśleć o tych dowcipach. Może jednozdaniowe "fakty" zachęcą młodych ludzi do szukania prawdziwych faktów w mojej najnowszej książce?".

Sugestię podchwyciła wrocławska agencja reklamowa Mind Chilli, która zaproponowała wydawcy książki Norrisa "wyzyskanie wirusa". Na początku lutego pojawiła się strona www.chucknorristruefacts.com reklamująca najnowszą książkę karateki.

Szefowa Mind Chilli Małogorzata Woźniakowska podsumowuje: - Ludzie nudzą się tradycyjnymi reklamami. W wirusowym marketingu tkwi wielki, ciągle nieodkryty potencjał.