Panie generale Edwardzie Pietrzyk, niech pan nie udaje, że nie wie, co dzieje się w podległych panu wojskach lądowych! Czy chciałby pan, żeby tak traktowano pańskiego syna? Niech pan tam wreszcie zrobi porządek albo zrezygnuje ze stanowiska.
- Dowódcy są winni, a chłopcy powinni od nich dostać wysokie odszkodowania! - denerwuje się Anna Piróg, matka Jacka ze Szczecina, który odmroził sobie palce.
- W takich warunkach to nawet mój mąż, komandos, nie siedział na poligonie! Dowódcy zbagatelizowali 30-stopniowy mróz, cała góra jest temu winna - wtóruje jej matka 22-letniego Marcina z Wałbrzycha.
- To nie mieści mi się w głowie. Syn z wojska powinien wrócić przeszkolony, a nie pokrzywdzony! - podkreśla Brygida Mysior, mama 21-letniego Roberta z Bytomia. Ten rok zaczął się dla niej wyjątkowo źle: hala w Katowicach runęła na jej męża, szczęśliwie przeżył. Ona sama przeszła właśnie operację w szpitalu. A Robert doznał najcięższych odmrożeń w jednostce - z jego czterech palców ciągle jeszcze chirurdzy skubią po kawałku tkanki z martwicą. - Nie wiem, czy mój synek w ogóle będzie normalnie chodził. A ci generałowie jeszcze mówią, że chłopcy sami sobie są winni. Przecież w wojsku nikt nie robi tego, co chce, tylko wszystko na rozkaz dowódców! Może ich sumienie ruszy za to, co zrobili!
To, co się działo w Drawsku, przechodzi ludzkie pojęcie. Chłopcy na śnieg i trzaskający mróz dostali dziurawe gumofilce bez wkładek i niedopasowane rozmiarami. - Zaczęło się od bąbli i sinienia palców. Lekarz mi powiedział: Masz za ciasne buty - opowiada w szpitalu 22-letni Marcin z Wałbrzycha. W końcu palce zrobiły się granatowe i stracił w nich czucie. Wtedy poborowych odwieziono do szpitala. - Mnie w te mrozy w domu było zimno, chociaż w piecu paliłam solidnie, to co dopiero w lesie! To mój jedyny syn! Powinni mu dać cieplejsze ubranie i buty odpowiednie, przecież on może mieć kłopoty ze zdrowiem do końca życia - denerwuje się mama Marcina.
Przemarznięci żołnierze drżeli z zimna w namiotach. - Spaliśmy tylko pod kocami, a namiot od środka był biały od mrozu - opowiada Zbyszek Radun ze Szczecina. Namioty w Drawsku były niedogrzane, choć w każdym stała tzw. koza opalana drzewem i węglem. To groziło zaczadzeniem, więc dowódcy wymyślili, żeby namioty były bez przerwy otwarte. - A pod łóżkami zamiast podłogi namiotowej mieliśmy zamarznięty grunt - dodaje Krzysiek z Gryfic. - Drewna nie był w składziku, do którego nas dowódcy wysyłali. Brało się siekierkę i ścinało drzewo w lesie na własną rękę - opisuje. - A ja wynosiłem z kuchni - dopowiada Jacek ze Szczecina. Jedzeniem rozgrzać się nie mogli - posiłki dawano im na powietrzu, po chwili były zamrożone.
Tragiczne warunki to nie wszystko. Bezlitośni oficerowie zabawiali się kosztem młodych ludzi. - Mieliśmy tyle ćwiczeń, że czasami spaliśmy po trzy godziny. To z wyczerpania zasypiało się nad piecykiem. Wtedy wpadał oficer i kozę wygaszał aż do rana. Albo raz kolega zapalił papierosa, to za karę wyjęli nam te plastikowe okna i spaliśmy po prostu na mrozie - zwierza się Marcin.
Sprawę warunków na drawskim poligonie bada żandarmeria wojskowa. Poszkodowani żołnierze staną przed komisją wojskową - jeśli ta stwierdzi uszczerbek na ich zdrowiu, dostaną odszkodowanie. A dowódcy tylko bagatelizują problem! - To poborowi, młodzi chłopcy, nie wiedzą, jak jest na poligonach - mówi wysoki oficer ze sztabu wojsk lądowych.
- Dlaczego nasi żołnierze nie mają chociaż śpiworów? - pytamy. - Tak stanowią nasze normy. Na wyposażeniu żołnierza są dwa koce, ale jeśli na poligonie są ciężkie warunki, powinien dostać jeszcze trzeci, a nawet czwarty - odpowiada płk Adam Polowy, szef służb materiałowych dowództwa wojsk lądowych. - Stopniowo już zmieniamy sposób wyposażenia żołnierzy, ale w pierwszej kolejności musieliśmy wyposażyć tych, którzy wyjeżdżają za granice kraju. Specjalne olejowe nagrzewnice mamy w magazynach, tylko niektóre jednostki ich nie pobrały na czas. Nie wiedzieliśmy, że jednostka ze Szczecina ich nie ma. Po incydencie w Drawsku dowództwo podjęło już decyzję, że nie będzie zimowych poligonów pod namiotami, tylko w ogrzewanych koszarowcach.
Zasadą jest, żeby nocowali w koszarach, ale kiedy brakuje miejsc - nocują w namiotach. Zasadą jest, żeby namioty ogrzewać nowoczesnymi nagrzewnicami olejowymi, ale tych brakuje, jednostki stosują więc stare kozy na węgiel i drewno. Kozy grożą zaczadzeniem i pożarem, więc - mróz nie mróz - żołnierze śpią w otwartych namiotach. Żołnierzowi służby zasadniczej nie przysługuje śpiwór - a na poligon może zabrać tylko to, co ma na wyposażeniu. Bierze więc jedynie dwa koce. Żeby mu było cieplej, dostaje dodatkowy bawełniany dres oraz gumofilce.
Na misji, np. w Afganistanie, gdzie nocą temperatura dochodzi do -30 st. C, mieszkają w klimatyzowanych kontenerach, używają śpiworów dostosowanych do niskich temperatur, mają termoaktywną bieliznę oraz tzw. windstoppery, czyli koszulki i kalesony nieprzepuszczające zimnego wiatru. Do standardowego munduru dołączone są jeszcze ochronne spodnie, kurtki, rękawice i wkładki do butów z nieprzemakalnego i termoizolującego materiału.