Polska elita wykłada w brytyjskich sklepach

Członkowie polskiej elity zawodowej, bankowcy i historycy sztuki, wykładają towar na półkach w brytyjskich hipermarketach Tesco. Nie chcą wracać do kraju

W pierwszym polskim zaciągu w listopadzie 2004 wymagania Tesco nie były wysokie: dyspozycyjność, otwartość na zmiany, dobra znajomość angielskiego. I zgłosiła się polska elita.

Spośród 9,5 tys. chętnych do wyjazdu osób, które wypełniły aplikacje, ponad 2 tys. miało wyższe wykształcenie. Kolejnych tysiąc było licencjatami bądź studentami. Tesco wybrało tych najlepiej wykształconych - bankowcy, drobni przedsiębiorcy, informatycy wykładają towar na półkach w sklepie bądź jeżdżą wózkami w magazynie.

- Przywieźli nas do specjalnie wynajętych domów. W środku wszystko nowe, materace, kuchenka mikrofalowa, toster. W lodówce zakupy na cały tydzień. Na stole kanapki - wspomina wyraźnie zadowolona 29-letnia Ewelina, która w kraju pracowała w biurze reklamy w jednej z gazet. Dziś jest magazynierem w centrum dystrybucyjnym w Fenny Lock pod Londynem. Jeździ na wózku i układa w paczkach towary, które są następnie wysyłane do sklepów.

38-letnia Izabela z wykształcenia historyk sztuki pracuje w hipermarkecie w londyńskim Beckton, układa towary. Kiedy miała problemy osobiste, poszła po poradę do swojego szefa. Odpowiedział, żeby wracała do kraju nawet na kilka tygodni. A kiedy wróci, jej miejsce będzie na nią czekało. - Wyobrażasz to sobie u nas? - pyta z goryczą Iza.

- Tu kierownicy traktują nas jak ludzi - mówi Artur, w kraju szef ochrony. - To dla mnie całkowita abstrakcja. Pracowałem niemal we wszystkich hipermarketach w Polsce. Problemy się zaczynały, kiedy odchodziło zachodnie kierownictwo. Przychodzili rodacy i startował wyścig szczurów.

Brytyjczycy są zachwyceni. - To doskonali pracownicy - mówi Judith Nelson, dyrektor personalny do spraw operacyjnych sieci Tesco w Wielkiej Brytanii. - Sumienni, pracowici, zdyscyplinowani, oddani firmie.

Z kolei polscy ekonomiści są przerażeni. - Wyjeżdżają ludzie zaradni - alarmuje prof. Witold Orłowski. - Polska ich kształci a oni wytwarzają później wartość dodaną w Wielkiej Brytanii. Na takiej emigracji korzystają tylko kraje przyjmujące! Poza tym emigranci mogliby w kraju zawodowo osiągnąć więcej.

A Polacy? Nie chcą wracać z powrotem. Zarabiają nieźle - Kierowca dostaje tu 12 funtów na godzinę (66 zł) - opowiada Ewelina. Magazynier 8 funtów (44 zł). Najlepsi z nadgodzinami potrafią wyciągnąć nawet 2,5 tys. funtów miesięcznie.

Na pomysł, aby zatrudniać Polaków w brytyjskich sklepach, wpadł Kevin Doherty - były prezes Tesco Polska. W Anglii hipermarkety cierpią na brak rąk do pracy.

W marcu rusza kolejny werbunek. Tym razem sieć chce sprowadzić tysiąc osób - kierowców, pracowników magazynu, sprzedawców, a także piekarzy i farmaceutów.

- Takie wyjazdy nie rozwiążą problemu bezrobocia - twierdzi Orłowski. - Za kilka lat to nam zacznie brakować fachowców. I będziemy ich sprowadzać ze wschodu. To jest dopiero absurd - konkluduje.