Marsz imigrantów" to akcja kilkudziesięciu aktywistów wspierających imigrantów w USA, którzy na początku lutego wyruszyli samochodami i busami z San Diego w Kalifornii. Po drodze dołączali do nich kolejni i do Waszyngtonu dotarło około 100 protestujących. Barwny, mówiący głównie po hiszpańsku konwój zostawił po drodze 4 tys. białych krzyży. Mają one symbolizować śmierć 4 tys. osób, które zdaniem organizatorów marszu straciły życie od 1994 roku, próbując przedostać się przez południową granicę do USA.
Właśnie w 1994 roku USA zmieniły prawo tak, by znacznie wzmocnić ochronę tej granicy - m.in. zwiększono liczbę strażników, zaczęto budować płoty z drutu kolczastego. W efekcie próby przedarcia się z Meksyku do USA stały się o wiele bardziej niebezpieczne - starający się uniknąć patroli imigranci giną z wycieńczenia na rozpalonych słońcem pustyniach, są też mordowani przez gangi szmuglerów ludzi.
W środę protestujący działacze imigracyjni dotarli do Waszyngtonu, gdzie spotkali się z kongresmanami i urzędnikami administracji. Ich żądania rozluźnienia ochrony granic nie mają jednak żadnych szans na poważne potraktowanie. Republikańskie elity uważają bowiem nielegalną imigrację z Meksyku za jedno z najbardziej niebezpiecznych dla dzisiejszej Ameryki zjawisk. Po 11 września uznano, że granica, przez którą wciąż przedostaje się około 1500 osób dziennie, stanowi wręcz zaproszenie dla terrorystów szukających okazji do kolejnego ataku w USA. Poza tym rząd federalny i rządy lokalne wydają miliardowe i wciąż rosnące sumy na opiekę społeczną, medyczną dla nielegalnych imigrantów, a także na więzienia dla tych, którzy popełniają przestępstwa.
Argumenty obrońców nielegalnych - a także lobby biznesowego - że bez około 11 mln robotników wykonujących najcięższe i najniżej opłacane prace amerykańska gospodarka nie mogłaby normalnie funkcjonować, nie przekonują kongresmanów. Wręcz przeciwnie. Izba Reprezentantów uchwaliła już ustawę jeszcze bardziej zaostrzającą przepisy antyimigracyjne. Wymaga ona od pracodawców sprawdzania statusu imigracyjnego pracowników (i przewiduje surowe kary za niestosowanie się do tych przepisów). Przeznacza także 700 mln dol. na budowę kolejnych odcinków murów i płotów na granicy z Meksykiem.
Teraz ustawą zajmie się Senat, gdzie nastawienie wobec nielegalnej imigracji jest o wiele łagodniejsze.
Również przeciwko tym nowym przepisom protestowali imigranci. I to nie tylko w Waszyngtonie. W kilku stanach, m.in. Pensylwanii i Karolinie Płn. zorganizowano tzw. Dzień bez Imigranta. Nielegalni imigranci mieli nie przyjść tego dnia do pracy, by uświadomić Amerykanom, jak bardzo są niezbędni. Akcja zakończyła się jednak umiarkowanym sukcesem - wzięła w niej udział skromna liczba imigrantów. Wielu nawet nie wiedziało o proteście, inni bali się stracić pracę. Do największego protestu doszło w Filadelfii, gdzie kilkuset demonstrantów próbowało nawet wedrzeć się do budynku władz federalnych.
Od początku tygodnia nad problemami imigracji do USA obradują na spotkaniu w Kolumbii ministrowie spraw zagranicznych państw Ameryki Łacińskiej. Wspólnie zaprotestowali przeciw rozbudowywaniu murów na granicy USA z Meksykiem. Zapowiedzieli, że przeprowadzą kampanię lobbingową w Waszyngtonie - będą wspierać przyjaznych sobie kongresmanów, wypowiadać się w mediach i wywierać inne naciski.
- Mur dzieli, a to może doprowadzić jedynie do konfliktów. Historia doskonale zna już takie przypadki. Aby zapobiegać nielegalnej migracji, potrzebne jest tworzenie rynków pracy w państwach o najwyższych dochodach, rynków otwartych dla tych, którzy żyją w nędzy i chcą pracować, ale nie mają takich możliwości - powiedział meksykański minister Luis Ernesto Derbez.