Ziemia obiecana Ameryki

Od środy w Galerii Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie wystawa ?Twarze Ameryki?. Rzadko do Polski trafia sztuka z USA. Ta wystawa pokazuje twórczość starszą, tradycyjną, o korzeniach europejskich

Czy istnieje coś takiego jak portret amerykański oddający charakter tego narodu? Edward Hopper - wielka osobowość w malarstwie amerykańskim - w latach 30. XX wieku dostrzegł, że jego rodacy są uzależnieni od sztuki europejskiej, a zwłaszcza francuskiego impresjonizmu. Uważał, że trzeba wrócić do amerykańskich korzeni. "Nie jesteśmy w końcu Francuzami i nigdy nie będziemy i każdy krok w ich kierunku jest zanegowaniem naszego dziedzictwa i próbą narzucenia sobie charakteru, który nie będzie niczym więcej jak tylko glazurą położoną na powierzchnię".

Hopper był realistą. Pokazywał samotność i wyobcowanie nie tylko Amerykanina, ale w ogóle współczesnego człowieka. Lecz jego obrazów nie znajdziemy na wystawie w Galerii Międzynarodowego Centrum Kultury. Nie dowiemy się też z niej, że w połowie XX w. stolicą światowej sztuki był nie Paryż, ale Nowy Jork, że już w 1913 r. urządzono w USA wystawę nowoczesnych "Armory Show", że istniała tam awangarda. Ameryka w I połowie XX w. wydała takie indywidualności, jak: Georgia O'Keeffe, John Marin czy Arthur Dove.

Wystawa w MCK to wyłącznie portrety z lat 1770-1940, które przyjechały z Muzeum Sztuki Amerykańskiej we francuskim Giverny, oddziału chicagowskiej kolekcji Terra Foundation for American Art. Prezentacji sztuki amerykańskiej w Polsce nie ma i na pewno szybko nie będzie. Po pierwsze koszty ubezpieczeń są tak horrendalne, że przekraczają możliwości polskich instytucji kulturalnych, a czegoś takiego jak tzw. gwarancje rządowe Amerykanie nie praktykują. Poza tym po zamachach terrorystycznych muzea i kolekcje z USA ostrożnie podchodzą do wypożyczania własnych zbiorów. Wystawa, której wysokość ubezpieczenia utrzymywana jest w tajemnicy, jest możliwa w Galerii MCK dlatego, że po niedawnych modernizacjach to jedna z niewielu polskich placówek spełniających światowe wymogi bezpieczeństwa.

Pokaz obejmuje w większości twórczość, jakiej nie akceptowałby Hopper, wykształconą na angielskich albo francuskich wzorcach. Taką, która do dziś jeszcze schlebia przeciętnym gustom. Rozczarowują nawet prace sztandarowych amerykańskich artystów przełomu XIX i XX wieku Mary Cassatt i Jamesa Whistlera. Trudno przecież cokolwiek sądzić o wstępnym szkicu Cassatt czy o zepsutym, nieczytelnym, bo wielokrotnie przemalowywanym obrazie gwiazdy modernizmu Whistlera.

A przecież portret to specjalność dawnej Ameryki. Malarstwa religijnego tam nie było (protestanci go nie uznają), a pejzaż był gorszym tematem, mniej wartościowym. Dopóki nie pojawiła się fotografia, konterfekt miał wartość reprezentacyjną i użytkową, nobilitującą społecznie, podkreślającą stan majątkowy. To była sztuka bogatych. Dlatego na podstawie tej wystawy można odnieść wrażenie, że Ameryka była krajem wyłącznie ludzi białych, głównie dzieci, żyjących w dostatku, nudzących się, naśladujących modę i styl życia Europejczyków. Sporo prac to portrety konwencjonalne, raczej podobizny pozbawione psychicznego napięcia, życia wewnętrznego, za to kreujące portretowanego na herosa, postać niemal nadludzką. Taką jak prezydent Washington na obrazie Rembrandta Paele'a. Artysta odmalował tam ambicje Ameryki, a nie prawdziwą twarz prezydenta. Do podobnych kreacji amerykańskich mitów, i to na granicy kiczu, należy "Ziemia obiecana: rodzina Graysonów" Williama S. Jewetta - zapatrzona w dal familia na tle skalistego tła. Liczne wizerunki dam siedzących i stojących, czytających i szydełkujących nie odbiegają raczej od akademickiej, realistycznej i postimpresjonistycznej produkcji, jakiej pełno było na przełomie XIX i XX w. w całej Europie. Rażą zwłaszcza obrazy w manierze impresjonistycznej. Jaskrawe, zatłoczone, pozbawione powietrza.

Jeśli coś na tej wystawie intryguje, to prymitywne malarstwo XVIII-wieczne. Nieporadne, naiwne, surowe, w którym dbałość o szczegóły przysłania wierność rysów portretowanego. Jednak na swój sposób jest to oryginalne. Podobnie jak polska sztuka cechowa z czasów I RP, zwłaszcza nasze portrety trumienne. Ich produkcją u nas, tak jak malowaniem konterfektów w Ameryce, zajmowali się wędrowni malarze. I tam, i w Polsce XVII-wiecznej była to działalność masowa, a ilość nie zawsze miała przełożenie na jakość. Mimo to twórczość limnerów - amerykańskich samouków - lepiej oddaje prawdziwą twarz Ameryki niż importowana z Europy sztuka profesjonalnych artystów.

"Twarze Ameryki "; Portrety z kolekcji Terra Foundation for American Art 1770-1940, Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie, kurator Sophie Levy, do 7 maja