Podczas poniedziałkowego treningu pierwsza groźnie upadła złota medalistka z Salt Lake City, Francuzka Carole Montillet-Carles. W połowie trasy straciła kontrolę nad nartami i uderzyła plecami i głową w stok, a później wpadła w siatkę.
Nieprzytomną zwieziono na dół, a potem do szpitala w Sestriere. Po chwili dołączyła do niej Amerykanka Lindsay Kildow, która przed uderzeniem przeleciała w powietrzu kilkanaście metrów. A na koniec Kanadyjka Allison Forsyth, brązowa medalistka mistrzostw świata w slalomie gigancie w 2003 r. Występ całej trójki w dzisiejszym zjeździe stoi pod znakiem zapytania. Montillet-Carles ma bóle kręgosłupa, Kildow głowy, a Forsyth uraz kolana.
Okazuje się, że organizatorzy zjazdu specjalnie przebudowali olimpijską trasę Frateive przed igrzyskami, utrudniając ją, jak tylko mogli. Wszystko na wyraźny apel samych alpejek, które po ubiegłorocznej olimpijskiej próbie generalnej narzekały, że trasa jest... za mało wymagająca. Według nich zjeżdżało się jak po autostradzie.
Ale przyczyną groźnych wypadków była nie tylko wyjątkowo trudna trasa. Według Dorfmeister wszystkie faworytki są pod wyjątkową presją, nieporównywalną do tej z Pucharu Świata, z którą nie wszystkie dziewczyny umieją sobie poradzić. Wygrywając igrzyska, przechodzi się do historii. Dodatkową presję wywierają sponsorzy, trenerzy, fani. Dorfmeister opowiada, że w austriackiej wiosce olimpijskiej trenerzy porozwieszali na ścianach "plakaty motywacyjne" z zawodnikami w walce na trasie.
- Tylko ten sygnał się liczy - mówi trzykrotna mistrzyni USA i olimpiady w Lillehammer Carrie Sheinberg, która komentuje narciarstwo alpejskie w telewizji ESPN. I dodaje, że każdy narciarz zjazdowy, jeśli chce wygrać, musi się dziś okłamywać, że nie ma ryzyka i jest bezpiecznie. - Nie może dopuścić do siebie prawdy. Lepiej nie wiedzieć, że np. rywalka miała wypadek, bo to dekoncentruje. Może sprawić, że zawahasz się na trasie i stracisz cenne setne sekundy.
W razie czego o dyskrecję zadba trener. Amerykanka Julia Mancuso opowiada, że zawodniczki widziały w poniedziałek lądujący przy trasie helikopter. Zorientowały się więc, że Montillet-Carles musiała ulec wypadkowi.
- Spytałam trenera, co się dzieje, ale odparł tylko: "Nic, będziemy mieli przerwę". Pomyślałam sobie: "To nie brzmi dobrze" - mówi Mancuso.
Kolejne "przerwy" nastąpiły po jeszcze groźniej wyglądających upadkach Kildow i Forsyth. Zawodniczki, które je obserwowały na telebimie, zakrywały twarze rękami. Tymczasem na górze Mancuso 15 minut oczekiwała w bramce na start.
- Wiedziałam, że chodzi o Lindsey, więc pytałam trenera, jak poważny to upadek. Odparł, że nic poważnego. No i udało mu się zablokować mi psychikę. Podczas zjazdu nie myślałam o tym, że helikopter przewozi moją koleżankę do szpitala, ale żeby wypaść jak najlepiej - opowiada Mancuso, która miała na dole czwarty czas.
W Turynie granicę ryzyka przekraczają nie tylko alpejczycy. Po groźnych wypadkach w szpitalu znaleźli się jeszcze m.in. japońska snowboardzistka Melo Imai (prawie skręciła kark), łyżwiarka figurowa Phyo Yong Myong z Korei Płn., która po wyskoku uderzyła o lód i bandę, oraz saneczkarki Anne Abernathy (złamany nadgarstek) i Samantha Retrosi (wstrząs mózgu i utrata pamięci).
Wczoraj podczas zjazdu do kombinacji alpejskiej wypadkowi uległ mistrz świata juniorów w slalomie Filip Trejbal. 21-letni Czech tak grzmotnął na trasie Kandahar Banchetta, że podczas wywrotki stracił obie narty i kask. Po zatrzymaniu się wstał na obie nogi, ale zaraz znów się przewrócił.