A wystarczyłaby odrobina dobrej woli pani prezes, aby ciężko dotknięta przez los dzielna matka stanęła na nogi i zaczęła spłacać długi. Jest jednak ubogą wdową, nie ma wpływowych znajomości, nikt się za nią nie ujmie. Politycy! To świetna okazja, abyście wprowadzili w czyn hasło o "solidaryzmie społecznym", o którym wciąż na lewo i prawo opowiadacie.
Ewa Skowrońska wpatruje się w źrenice swojego 12-letniego synka Adasia. - Mówię mu do ucha, że go kocham. Wtedy śmieją mu się oczy - opowiada. To jedyny kontakt, jaki ma z dzieckiem. Chłopiec ma wadę wrodzoną, która powoli, ale systematycznie niszczy jego układ nerwowy. Nie ma dla niego ratunku - może umrzeć w każdej chwili. Właśnie wzięło go pod opiekę domowe hospicjum dla dzieci Fundacji Gajusz w Łodzi. Lekarze przyjeżdżają kilka razy w tygodniu i podają mu leki, głównie przeciwbólowe, żeby nie cierpiał.
Choroba syna to niejedyne nieszczęście, jakie dotknęło panią Ewę. Trzy lata temu zmarł na raka jej mąż. Jeszcze przed jego śmiercią było im bardzo ciężko. Lekarstwa Adasia pochłaniały wszystkie pieniądze. Mieli kłopoty z regularnym opłacaniem czynszu. Po śmierci męża okazało się, że będzie jeszcze gorzej. Prywaciarz, u którego pracował, nie płacił za niego składek do ZUS. Dzieci pani Ewy nie dostały ani złotówki renty.
Kobieta jest pracowita i nie lubi liczyć na innych. Dlatego znalazła pracę na pół etatu w szkole jako sprzątaczka. Gdy myje podłogi i zamiata sale, Adasiem zajmuje się jego starsza siostra Ania.
Rok temu dług w spółdzielni przerósł kwotę 20 tys. zł. - Zawsze starałam się go spłacać. Gdy w pracy pojawiła się możliwość wzięcia pożyczki, natychmiast z niej skorzystałam - mówi. Wzięła 7 tys. zł i wszystko natychmiast zaniosła do spółdzielni. Dług się zmniejszył. Ale od 320 zł pensji w szkole odciągają jej na poczet pożyczki 300 zł. W portfelu zostaje 20.
- Oto moje dochody - mówi pani Ewa.
Za tę kwotę musi wyżywić siebie i dwoje dzieci, opłacić prąd i gaz, zadbać o zdrowie Adasia. Na czynsz, który wynosi 480 zł, znów nie starcza. Gdyby długu nie było, dostałaby dodatek mieszkaniowy - ok. 300 zł. I z płaceniem czynszu nie byłoby problemu, tym bardziej że od miesiąca za leki Adasia płaci hospicjum. Ktoś musiałby jej tylko pomóc spłacić zaległości.
- Poszłam do pani prezes spółdzielni. Dajcie mi pracę, błagałam. Mogę sprzątać kilka bloków, pensję weźcie za czynsz. Nic nie wskórałam - opowiada pani Ewa. Teraz wisi nad nią wyrok o eksmisję bez prawa do lokalu socjalnego. Niepełnosprawnych dzieci nie wolno eksmitować. Ale gdy Adaś odejdzie, wyrzucą ją na bruk.
Zgierska Spółdzielnia Mieszkaniowa ma biura w eleganckim budynku w centrum miasta. Petentów witają nowe drzwi na wysoki połysk i hol ze światłem spływającym z halogenów. Prezes Henryka Bloch przyjmuje mnie w szykownie urządzonym gabinecie.
- Ta kobieta ma chore dziecko? No i co z tego - wzrusza ramionami. - Układaliśmy się z nią wiele razy, rozkładaliśmy jej dług na raty. Nigdy udało się jej płacić w terminie.
- Byli u pani przedstawiciele hospicjum. Prosili o pomoc dla tej rodziny - przypominam.
Bloch: - O ile wiem, hospicjum nie jest od tego, żeby zajmować się długami pacjentów.
Założyłam swoją fundację, gdy ciężko zachorował mój synek. Cały świat przestał wtedy dla mnie istnieć, liczył się tylko on i jego życie. Jeśli jego leczenie by tego wymagało, sprzedałabym wszystko co miałam. I żaden czynsz nie miałby dla mnie znaczenia. Dlatego staramy się pomóc mamie Adasia rozwiązać jej problem z czynszem. Wiem, że spółdzielnia nie może lekką ręką odpuszczać wszystkim długów. Ale to wyjątkowa sytuacja. Gdyby to dziecko pani prezes Bloch zachorowało, z pewnością by zrozumiała.
Hospicjum Domowe dla Dzieci Ziemii Łódzkiej, które zajmuje się Adasiem, ma pod opieką 30 umierających dzieci. Każde chore dziecko leczone miesiącami, a nieraz latami, w szpitalu ma jedno marzenie - wrócić do domu. Dlatego, gdy nie można mu już pomóc, opiekę nad nim przejmuje domowe hospicjum. Lekarze i pielęgniarki przyjeżdżają do niego w dzień i w nocy, przez 7 dni w tygodniu. Walczą, by ich mały pacjent nie cierpiał, nie bał się i nie odchodził samotnie.
Łódzkie hospicjum, jak każde hospicjum dla dzieci, nie ogranicza się tylko do pomocy medycznej. Podawanie leków - najczęściej przeciwbólowych - to jedna rzecz. A godne warunki w ostatnich chwilach życia - druga. I wcale nie mniej ważna. Pracownicy socjalni hospicjum wyremontowali już niejeden dziecinny pokój, znaleźli pracę dla niejednego rodzica w potrzebie i załatwili dziesiątki zasiłków mieszkaniowych. Wszystko po to, by pomóc rodzicom unieść ciężar przedwczesnego rozstania.