Wiceminister zdrowia Jarosław Pinkas kierujący pracami nad ustawą zapewniał dziennikarzy, że jest to ustawa zapewniająca sprawne działanie ratownictwa medycznego w całym kraju.
Pieniądze na pogotowie ratunkowe mają pochodzić z budżetu państwa, a nie - jak dotychczas - ze składek ubezpieczonych. Takie były też założenia poprzedniej ustawy o ratownictwie medycznym uchwalonej pod koniec rządów Jerzego Buzka i nigdy niewprowadzonej w życie. Przez pięć lat główną tego przeszkodą był brak pieniędzy. Żaden z lewicowych ministrów finansów nie znalazł w budżecie miliarda złotych na ratownictwo. Jesienią nie znalazła też tych pieniędzy minister finansów w rządzie Marcinkiewicza.
Rząd premiera Marcinkiewicza miał dwie drogi: znowelizować starą ustawę lub stworzyć nową. Wybrał drogę dłuższą - tworzenie od podstaw nowego prawa. Stara ustawa przeszła całą drogę legislacyjną i była sprawdzana przez prawników zatrudnianych przez rząd i przez Sejm. Nowy projekt - jeszcze nie. I może dlatego sprowadza się jedynie do deklaracji dobrych intencji. W projekcie brakuje konkretów, co np. zrobić z centrami powiadamiania ratunkowego, które powstały w minionych pięciu latach, a które teraz okażą się niepotrzebne, bo nowa ustawa zakłada jedno Centrum na 250 tys. mieszkańców?
Ustawa, której zarys przyjął rząd, ma wejść w życie od 2007 r. O ile znajdą się na nią pieniądze w budżecie. Bo jeśli nie, ustawę będzie czekało kolejne vacatio legis, zwłaszcza jeśli wszyscy zapomną o katastrofie na Śląsku i problem przestanie być medialny.