Po 100 dniach rządu można tylko przewidywać, jakie będą jego działania zmierzające do upolitycznienia państwa gdzie tylko się da. W programie "paktu stabilizacyjnego" z Samoobroną i LPR mamy zapowiedź Centralnego Biura Antykorupcyjnego, które już werbuje ludzi, choć ustawa go powołująca nie trafiła jeszcze do Sejmu. Mamy demontaż służby cywilnej, czyli zapowiadaną rezygnację z konkursów na rzecz obsadzania administracji swoimi ludźmi. Jednocześnie po tych 100 dniach nie znamy założeń gospodarczych rządu. Oprócz wymuszonego przez LPR rozdawnictwa w postaci "becikowego" czy rewaloryzacji rent i emerytur nie wiadomo, jak potoczy się prywatyzacja czy inwestycje zagraniczne. Premier twierdzi, że jego rząd przygotował blisko 50 projektów ustaw, ale w większości są to projekty jeszcze rządu Marka Belki.
Jedno jest pewne - to, co się Kazimierzowi Marcinkiewiczowi z pewnością udało to sukces medialny - i dobrze. Musiał udowodnić, że nie jest tylko - jak wszyscy na początku mówili - zderzakiem Jarosława Kaczyńskiego. Na tle konfliktującego środowisko prawnicze ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro czy mającego kłopoty z komunikacją społeczną szefa MSWiA Ludwika Dorna Kazimierz Marcinkiewicz to bardzo dobry człowiek PiS na stanowisku szefa rządu.