Na wybrzeżu w Safadży setki krewnych przybyłych z całego Egiptu czeka od piątku na wieści o swych bliskich. Narasta rozpacz, ale i złość na władze egipskie. Wczoraj setki zdesperowanych ludzi ruszyły na przedstawicielstwo linii promowych. Wdarli się do środka i spalili logo linii. Policja rozpędziła tłum gazem łzawiącym.
Prasa egipska, normalnie potulna, zadaje po katastrofie kłopotliwe pytania. Jak to się dzieje, że firma al Salam Maritime, do której należał prom, ma monopol obsługi na trasie Dubah - Safadża? - pyta redaktor naczelny dziennika "Rose al Yusuf". Armator jest znany z tego, że wysyła w morze "pływające trumny", przebudowane stare greckie promy, do których dodaje nowe pokłady, by pomieścić więcej pasażerów.
Na promie, który zatonął w nocy z czwartku na piątek na Morzy Czerwonym, zginęło prawdopodobnie około tysiąca osób, głównie Egipcjan. Tak wynika z przybliżonego bilansu podanego wczoraj rano przez przedstawiciela właściciela linii al Salam Maritime. Z 1415 osób na promie uratowano się 426 osób (463, jeśli dodać ostatnich uratowanych), odnaleziono już ciała 195, pozostałych 757 jest nadal na listach poszukiwanych. Rodziny ofiar nadal czekają na informacje, a rząd milczy. Przyczyny pożaru nie są znane ale jeden ze świadków twierdzi, że pożar wybuchł od ognia zaprószonego w mającej 35 lat rurze wydechowej silnika spalinowego promu.
Szansa, że rozbitkowie przeżyli czwartą dobę na Morzu Czerwonym, jest nikła. Ale w niedzielę wieczór zdarzył się taki cud. Ratownicy odnaleźli szalupę z 37 rozbitkami. Najmłodszy ma sześć lat.