Załoga uciekła z feralnego promu

Kapitan wraz z załogą pierwsi uciekli z promu ?Salaam 98?, gdy ten w nocy z czwartku na piątek tonął na Morzu Czerwonym. Gdy marynarze zajmowali nieliczne szalupy, 1,3 tys. przerażonych pasażerów zostało skazanych na śmierć

Głupota, arogancja i chciwość właściciela promu, jego kapitana Sajjeda Omara i wielu członków załogi były według egipskich gazet głównymi przyczynami piątkowej katastrofy. Choć dokładna liczba ofiar wciąż nie jest znana, wiadomo już, że jest to jedna z największych tragedii w historii morskiego transportu pasażerskiego.

Według skąpych relacji pasażerów, którym udało się przeżyć katastrofę (do tej pory wiadomo o blisko 400 ocalonych z prawie 1,3 tys. pasażerów), na promie wkrótce po jego wypłynięciu z saudyjskiego portu Dubah w czwartkowy wieczór wybuchł pożar. Ogień pojawił się na pokładzie, na którym stało ponad 200 samochodów. Według innych relacji pożar wybuchł w maszynowni.

Świadkowie są jednak zgodni, że gdy dostrzegli wydobywający się spod pokładu gęsty dym, saudyjskie wybrzeże było wciąż widoczne. Egipcjanin Ahmed Abdel Wahab opowiada, że pasażerowie błagali załogę promu, by zawrócić do portu w Dubah i tam naprawić awarię. Marynarze twierdzili jednak, że sytuacja jest pod kontrolą i promowi nic nie zagraża.

Informację o pożarze na pokładzie samochodowym potwierdził też uratowany trzeci oficer Rani Kamal. Według niego załodze udało się ugasić ogień, ale wkrótce pożar wybuchł ponownie. Pasażerowie utrzymują, że choć prom palił się, pełną parą płynął na pełne morze.

Gdy wiadomość o pożarze rozeszła się, na pokładzie wybuchła panika. Pasażerowie wyrywali sobie kamizelki ratunkowe. Próbując opanować chaos, marynarze zamykali kobiety w kabinach.

Około północy, już na pełnym morzu, pożar kompletnie wymknął się spod kontroli. Niektórzy pasażerowie twierdzą, że poprzedziła go głośna eksplozja. Tę wersję wydarzeń potwierdził w raporcie dla prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka urzędnik z egipskiego ministerstwa transportu.

Trzeci oficer Kamal twierdzi, że podczas gaszenia pożaru woda wdarła się na pokład samochodowy i prom zaczął się gwałtownie przechylać na jedną burtę. Panująca wichura i sztorm przyspieszyły tragedię - w kilka minut prom poszedł pod wodę.

Sulejman Awad, sekretarz prezydenta Mubaraka, ujawnił mediom, że na promie nie było wystarczającej liczby szalup ratunkowych. Do jednej z pierwszych zabrał się kapitan promu Sajjed Omar. Nie wiadomo, czy się uratował. Ratownicy nie znaleźli kapitana ani wśród ocalałych, ani wśród ciał.

Przykład z kapitana wzięli marynarze, którzy również nie dbając o los pasażerów, uciekali do szalup. Poza trzecim oficerem tragedię przeżył także drugi oficer, ale egipskie władze nie dopuściły do niego dziennikarzy.

Pozostawieni swojemu losowi pasażerowie ratowali się, jak mogli. Wielu utonęło w pozamykanych na klucz kabinach. - Kiedy prom zaczął się zanurzać, ludzie skakali do wody. Widziałem, jak skoczyło młode małżeństwo z dzieckiem. Żadne z nich nie umiało pływać - opowiada jeden z rozbitków.

Egipskie gazety twierdzą, że kapitan i załoga promu mieli wystarczająco dużo czasu, by zorganizować ewakuację. Mimo to nie podjęli żadnych działań, nie wysłali nawet sygnału SOS. Egipskie gazety oskarżają też właściciela promu, że powodując się chciwością, rozbudował go, dodając nowe pokłady, które uczyniły go mniej stabilnym.

Zdecydowaną większość pasażerów feralnego rejsu stanowili egipscy biedacy pracujący w Arabii Saudyjskiej. Wielu z nich płynęło do egipskiego portu Safadża z oszczędnościami. Ich zrozpaczeni krewni zjechali z całego kraju do Safadży i pobliskiej Hurghady, mając nadzieję, że znajdą bliskich wśród rozbitków.

Na miejscu dowiedzieli się, że akcję ratunkową rozpoczęto dopiero siedem godzin po tragedii, a władze przez wiele kolejnych godzin nie udzielały im żadnych informacji. W niedzielę egipski rząd oświadczył, że nie ma praktycznie żadnej nadziei, że uda się jeszcze kogokolwiek uratować. W Safadży dochodzi do rozruchów. Krewni pasażerów nieszczęsnego promu walczą z policją i domagają się dymisji prezydenta Mubaraka