O tym tragicznym wydarzeniu przypomina film Stevena Spielberga "Monachium", który właśnie wszedł do polskich kin.
Do zamachu na Abu Daouda w Victorii doszło dziewięć po olimpiadzie, 1 sierpnia 1981 r. - Tu go dopadli - mówi pracownik restauracji Canaletto w hotelu Victoria, wskazując wnętrze lokalu. Minęło już 25 lat, więc można zrozumieć to, że mężczyzna się myli. Bo wszystko działo się nie "tu", tylko piętro wyżej.
Wśród pracowników Victorii do dziś krążą legendy na temat tamtego zdarzenia.
1 sierpnia 1981 r. na pierwszym piętrze Victorii, tu gdzie dziś jest kasyno, była kawiarnia Opera, wówczas jedna z bardziej eleganckich w Polsce. - U nas w menu była np. melba, której nie można było dostać na mieście - wspomina jedna z pracownic hotelu.
Za hotelowymi oknami toczył się zwykły dzień, z jakich składało się życie w PRL. W środku tak nudno nie było. - Były tu dziwki i Arabowie - wspomina ówczesną klientelę hotelu inna pracownica.
- Oni przyjeżdżali tu odpocząć i dobrze się zabawić przed kolejnymi misjami - potwierdza gen. Sławomir Petelicki, wówczas pracownik wywiadu PRL, później twórca GROM-u.
Jeden z Arabów, właśnie Mohammed Abu Daoud, barczysty chłop, siedzi w Operze. Choć "siedzi" to niewłaściwe słowo, bo co rusz nerwowo zmienia stolik. Siada, wstaje, a po chwili znów się przesiada. Patrzy nerwowo na zegarek. Około godz. 20 do kawiarni wchodzi elegancki wysoki brunet w okularach. Ma na sobie stalowy garnitur, białą koszulę i krawat. Mija stolik Dauda, po czym wolno zawraca. Wyciąga z wewnętrznej kieszeni marynarki pistolet i strzela.
- Oddał pięć, może sześć strzałów - wspomina jeden ze świadków. Jeden z naboi trafia w palec siedzącą obok turystkę z Niemiec Zachodnich.
Zamachowiec szybko wybiega z kawiarni. Głowa Daouda przechyla się do tyłu, tryska krew. Zalany krwią Palestyńczyk wstaje od stołu i zaczyna... schodzić po schodach do recepcji. Tam pada w fotelu i dopiero wtedy udzielona mu zostaje pierwsza pomoc.
Za chwilę przyjeżdża karetka pogotowia. Zabiera Daouda do szpitala Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Dzień później w szpitalu pojawiają się funkcjonariusze służb specjalnych NRD. Informują władze szpitala, że "przejmują" pacjenta. Zabierają go ze sobą.
- "Opieka" nad Arabami należała do zadań służb z Niemiec Wschodnich - wyjaśnia gen. Petelicki.
Milicja Obywatelska prowadzi śledztwo, z którego niewiele wynika. Nie udaje się złapać zamachowca. Jego pistolet znajdą dzieci w krzakach obok hotelu.
- Był w smarze, jakby do Polski wwieziono go pod samochodem - podejrzewa gen. Petelicki.
Kiedy Daoud leżał w szpitalu, napisał na kartce jedno zdanie po arabsku: "Izrael jest za tym wydarzeniem z całą pewnością".
- Może i tak, ale na pewno nie był to killer z Mossadu, czyli izraelskich służb specjalnych - zaprzecza gen. Petelicki. - Mossad oddaje dwa strzały w głowę i dwa w serce dla pewności. A ten spartaczył, strzelał na oślep.
W książce "Monachium. Zemsta" amerykański autor George Jonas wyjaśnia, że Abu Daoud był palestyńskim ekspertem od materiałów wybuchowych należącym do organizacji Czarny Wrzesień. Był jednym z głównych mózgów zamachu na izraelskich olimpijczyków w Monachium w 1972 r. W noc poprzedzającą atak Abu Daoud miał zjeść kolację z 8 terrorystami w restauracji na stacji kolejowej w Monachium. Sam nie brał udziału w zamachu, ale zaplanował go. W związku z tym na izraelskiej liście "terrorystów do odstrzału" Daoud figurował jako numer dwa.
Gen. Petelicki sądzi, że izraelski Mossad mógł wynająć płatnego zabójcę, jednak o słabych kwalifikacjach, skoro mimo oddania tylu strzałów nie udało mu się wykonać zadania. Inne hipotezy głoszą, że zamach na Daouda był wynikiem sporów wewnątrz ugrupowań palestyńskich albo został zaaranżowany przez KGB.
Jak pisze Jonas: "Z całą pewnością można powiedzieć tylko to, że Abu Daoud został postrzelony w Polsce".
Sześć dni po zamachu o sprawie napisał "Express Wieczorny". Wiadomość o strzałach w Victorii wraz ze zdjęciem zakrwawionego terrorysty umieścił obok równie wyeksponowanej informacji o tym, jak robić mydło w domu, gdy brakuje go w sklepie. Nagłówek krzyczał: "Relacja naocznego świadka tajemniczych strzałów w hotelu Victoria".
- To był szok - wspomina gen. Petelicki. - Przecież ówczesna komunistyczna Polska nie była świadkiem porachunków mafijnych, strzelanin ani zamachów terrorystycznych.
Anonimowy informator gazety relacjonował, że świadkowie myśleli, że strzelanina to komiks, zabawa, a strzały są na niby. Początkowo wyglądało to rzeczywiście jak w kinie.
To, co działo się z Abu Daoudem później, też jest tajemnicze. Wiadomo, że jeszcze przez pewien czas działał w organizacjach terrorystycznych. Próbował m.in. porwać kilku członków rodziny króla Jordanii, za co spędził w jordańskim więzieniu siedem miesięcy. Później, jak wspomina George Jonas, pojawiał się w niemal każdej stolicy europejskiej. Zasiadał w palestyńskim Zgromadzeniu Narodowym, w którym głosował za zniszczeniem Izraela. Co dziwne, przez pewien czas miał wystawioną przez Izrael przepustkę, która pozwalała mu podróżować swobodnie między Jordanią a Palestyną. W 1999 r. wydał we Francji autobiografię "Wspomnienia palestyńskiego terrorysty", za którą dostał wręczaną w Paryżu Palestyńską Nagrodę Kultury. W książce przyznał, że przed zamachem na sportowców izraelskich w Monachium dostał "błogosławieństwo" Jasera Arafata, byłego lidera Organizacji Wyzwolenia Palestyny. - Niech cię Allah ma w opiece - miał powiedzieć Arafat. 1 sierpnia 1981 r. w hotelu Victoria w Warszawie te życzenia okazały się prorocze.
Miał miejsce 5 września 1972 r. Ośmiu zamachowców palestyńskich z brygady Czarnego Września wdarło się na teren miasteczka olimpijskiego o godz. 5 rano i zajęło budynek zamieszkiwany przez izraelskich olimpijczyków. Od razu zabili dwóch "dla dyscypliny", a dziewięciu porwali. Zażądali uwolnienia 234 Palestyńczyków z więzień izraelskich, po czym domagali się podstawienia samolotu na lotnisko, który miałby ich zabrać do jednego z krajów arabskich. Negocjujący z nimi zgodzili się spełnić to żądanie. O godz. 22.35 skrępowani zakładnicy i ich oprawcy znaleźli się na lotnisku Furstenfeldbruck. Wtedy niemieccy snajperzy zaczęli strzelać do Palestyńczyków. Ci natychmiast zabili dziewięciu zakładników. Na miejscu zginęło też pięciu terrorystów. Do dziś żyje tylko jeden z zamachowców. O tych wydarzeniach opowiada wyróżniony Oscarem film dokumentalny "Pewnego wrześniowego dnia".