Zobaczyłem zgliszcza, powykrzywiane konstrukcje ze styropianu i blachy, wszystko oświetlone ogromnymi reflektorami. W drzwiach ewakuacyjnych powybijane były szyby, bo ludzie rzucili się w panice do ucieczki. To było straszne. W początkowej fazie ratowaliśmy tych, którzy byli żywi, później osoby pod zwałami śniegu. Przypominało mi to akcję ratunkową na lawinisku. Rozgarnialiśmy zbite warstwy śniegu, by dotrzeć do ofiar. Każdy liczył na cud, że kogoś odnajdzie. Wchodziliśmy w szczeliny i zakamarki gruzowiska, ale ci, których znaleźliśmy, niestety już nie żyli. Zostali przygnieceni i zmarli z wychłodzenia. Hala była ogrzewana, więc wszyscy byli lekko ubrani. Zadawałem sobie pytanie, czy można było dotrzeć do nich szybciej. Robiłem, co w mojej mocy.
Jerzy Siodłak, naczelnik grupy beskidzkiej GOPR.