W hali PZHG trwa selekcja wyłapanych na miejscu tragedii ptaków. - 200 znaleźliśmy martwych, prawie tysiąc zamknęliśmy w klatkach, reszta... gdzieś się plącze po świecie - mówi Jan Kawaler, prezes PZHG. W niedzielę przez 12 godzin łapał ptaki razem z żołnierzami.
Wczoraj od rana hodowcy przeglądali zawartość klatek. Eugeniusz Gbur z Piekar Śląskich biegał po sali. - Miałem gołąbki takie ładne. Wie pan, przywiozłem ich 30. Nie wiem, gdzie są. Może tutaj? - pytał wszystkich po kolei.
Jacek Przystał z Wadowic przyjechał z grupą krakowską. - Z Krakowa jesteśmy! - rozglądało się nerwowo kilka osób. - Mamy już 19 ptaków, ale dziewięć gdzieś przepadło - dodał ktoś. Tylko Przystał nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Nawet nie mógł patrzeć na ptaki. Ciągle poprawiał czapkę na głowie, drapał się w czoło, ocierał oczy mokre od łez. - Miałem gołębie... miałem kolegów... - ciągle powtarzał.
Niektórym udało się znaleźć pojedyncze ptaki, ale nie wiwatowali. Cichutko i bez większych emocji zabierali je domów. Nie chcieli urazić tych, którzy swoje stracili. - Są gołębie, a właściciela nie ma już wśród żywych. Tragedia, straszna tragedia - mówił Kawaler.
Hodowcy nie mogą odnaleźć polskich czempionów. Wczoraj do Piekar Śląskich doleciał tylko jeden z 28. - Dach hali runął prosto na ich klatki. Zaginęły gołębie z reprezentacji Polski - mówi łamiącym się głosem Tomasz Osiński, wiceprezes PZHG w Chorzowie. - Niektóre latały od czterech lat, po 1600 km rocznie. Zdobywały puchary na trasach europejskich, od Barcelony po Watykan. Latały nawet w cyklicznych imprezach z pól bitewnych, spod Monte Casino, Verdun, Bredy. Straciliśmy cały dorobek. Nie wiem, czy po takiej stracie będziemy w stanie odbudować reprezentację na przyszłoroczną olimpiadę w Ostendzie - mówił.
Wyhodowanie i kariera czempiona trwa od dwóch do czterech lat. Ptak musi być silny, wytrwały i dolatywać na miejsce w jak najszybszym czasie. Liczą się kolor upierzenia, muskulatura, wydolność. Czasami ptak zapowiada się dobrze, ale nie zalicza lotów. Nikt nie wie dlaczego.
W PZHG nie są w stanie oszacować wartości gołębi. Twierdzą, że wobec śmierci kolegów i przyjaciół byłoby to niemoralne. Mówią jednak, że pojedyncze sztuki mogły być warte nawet 100 tys. dolarów (bo za tyle sprzedano ostatnio polskiego czempiona w USA).
Nikt nie wie, co dalej ze związkiem, z ludźmi, z pasją, które wypełniała ich życie. Niektórzy twierdzą, że minie sporo czasu, zanim wejdą do jakiejkolwiek hali. Wielu hodowców przeżywa tragiczne zdarzenia w samotności. Patrzą w okno, siedzą bez ruchu ze wzrokiem wbitym w blat stołu. - Od 49 lat hoduję gołębie. Miałem 16 lat, kiedy zaczynałem. Tyle pięknych wspomnień, przyjaciół. Nie mogę uwierzyć, że gołąbek, symbol pokoju... - Marian Baraszczak z okręgu Katowice nie może dokończyć zdania.
Czasami pocztą pantoflową docierają informacje o wielkich powrotach gołębi pocztowych. Wczoraj wróciło sześć. Jeden pokazał się w macierzystym gołębniku we Wrocławiu, dwa w Częstochowie, dwa w Rybniku. Gołąb Jerzego Tokarza o numerze PL 14005 707 też doleciał do gołębnika