Seks, mamusia i żona kapo, czyli kampania wyborcza po włosku

To trzy tematy, jakie zdominowały kampanię wyborczą do włoskiego parlamentu. Króluje w niej premier Silvio Berlusconi, który nie dopuszcza rywali do kontrolowanych przez siebie niemal wszystkich stacji telewizyjnych

Berlusconi jest wszędzie. Rano opowiada Włochom o podróżach w radiowym programie turystycznym. Wieczorem jest bohaterem popularnego talk-show o piłce nożnej. Następny dzień zaczyna od pogawędki w programie śniadaniowym, a wieczorem kończy udziałem w telewizyjnej dyskusji na temat korków ulicznych. W kolejnych dniach pojawia się w programach publicystycznych i udziela wywiadów gazetom, opowiadając seksistowskie żarty i wyśmiewając się z rywali politycznych.

I tak już od blisko miesiąca. Kampania wyborcza premiera miliardera - do której zaprzągł swoje gazety, trzy stacje telewizyjne oraz telewizję publiczną RAI, na którą jako szef rządu ma pośredni wpływ - wkroczyła w najbardziej intensywną fazę już teraz, na trzy miesiące przed kwietniowymi wyborami parlamentarnymi, i nawet przed rozpoczęciem kampanii oficjalnej. Przyczyna pośpiechu jest prosta - gdy oficjalna kampania ruszy, media będą musiały przestrzegać prawa o równym podziale czasu antenowego między wszystkie partie polityczne.

Początkiem kampanii jest we Włoszech data ostatniego posiedzenia parlamentu. Żeby więc zyskać więcej czasu na swoją ofensywę medialną, prawicowa koalicja Berlusconiego przeforsowała przesunięcie terminu końca kadencji z 29 stycznia na 11 lutego.

W ostatnich dniach tematem przewodnim kampanii stał się... seks premiera. A raczej jego brak. W ubiegłym tygodniu, podczas wiecu w Cagliari na Sardynii, gdy znany z wystąpień w lokalnej telewizji wielebny Massimiliano Pusceddu udzielał premierowi błogosławieństwa za "obronę tradycyjnych wartości rodzinnych", szef rządu obiecał "dwa i pół miesiąca abstynencji seksualnej, do wyborów 9 kwietnia". Wczoraj wyznał, że tylko żartował, ale przez trzy dni tematem zajmowały się wszystkie najważniejsze media.

Niemal nieobecny jest w nich rywal Berlusconiego były szef Komisji Europejskiej Romano Prodi. Z opinią kompetentnego, ale nudnawego i ślamazarnego profesora nie ma szans w kampanii, w której, żeby się przebić, trzeba licytować się na najbardziej kontrowersyjne wypowiedzi i sprośne żarty. Berlusconi o tym wie i nieustannie go prowokuje, mówiąc np., że "wolałby pościć", niż zjeść z nim wspólną kolację, bo nie lubi smutasów.

69-letni Berlusconi zamiast o gospodarce czy wojnie w Iraku opowiada o swojej rodzinie. Jedną z atrakcji jego kampanii stała się matka premiera, 95-letnia, ale wciąż niezwykle żywotna Rosa Berlusconi. Z wywiadu, którego "mamma" udzieliła dziennikowi "Il Giornale" (jego właścicielem jest brat Silvia Paolo), Włosi dowiedzieli się, że pieniądze nie dają szczęścia ich najbogatszemu rodakowi, bo premier "pracuje od świtu do zmierzchu, a w zamian spotykają go same zniewagi" od ludzi, którzy nienawidzą go za to, że mu się powiodło. Pani Rosa ujawniła też, że Silvio dzwoni do niej codziennie "o dziewiątej rano albo późnym wieczorem", by zapytać, jak się czuje.

Po matce przyszła kolej na żonę, aktorkę Veronikę Lario. - To wspaniała matka, ale trochę jest jak kapo, bo zmusza dzieci do tysiąca zajęć - opowiadał w wywiadzie dla jednej ze swoich telewizji o Veronice, dla której ponad ćwierć wieku temu porzucił swą pierwszą małżonkę. I znów miał przez kilka dni darmową reklamę nawet w nieprzychylnych mu mediach.

Na razie ofensywa medialna nie przekonuje Włochów. Tak jak miesiąc temu lewica wciąż utrzymuje 4-, 5-proc. przewagę. Socjologowie przestrzegają Berlusconiego, że może osiągnąć skutek odwrotny od zamierzonego. - Takie kampanie były dobre w latach 90. - uważa Cristian Vaccari z Uniwersytetu Mediolańskiego. - Dziś znów jak dawniej zaczyna się liczyć bezpośrednia agitacja, praca wolontariuszy w terenie i osobisty kontakt wyborców z politykiem. A w tym lewica niemająca szans w mediach, ale za to dysponująca setkami tysięcy działaczy i wielomilionowymi związkami zawodowymi zawsze miała przewagę.

Zdaniem socjologów to właśnie bezustanne "bombardowanie" opinii publicznej plakatami i spotami przyczyniło się do porażki koalicji Berlusconiego w wyborach do europarlamentu w 2004 r. i rok później w wyborach lokalnych. - Nasze badania pokazywały, że natrętna obecność premiera w telewizji zniechęcała do głosowania na prawicę - podkreśla Vaccari.