Kanadyjscy konserwatyści przez lata byli partią ideologicznie daleką od lewicowo nastawionych Kanadyjczyków. Zapowiadali zniesienie prawa do aborcji, sprzeciw wobec małżeństw homoseksualnych, zmiany w rozpasanym systemie państwowej opieki zdrowotnej.
Jednak w tegorocznej kampanii Partia Konserwatywna zmieniła twarz. Kandydaci na posłów nie mówili nic o aborcji i prawach gejów, skupili się za to na obietnicach obniżki podatków, twardej walce z przestępczością i reformie systemu zapomóg rodzinnych. A przede wszystkim na stworzeniu rządu czystych rąk, w którym nie będzie miejsca na korupcję i podejrzane interesy.
Właśnie skandale stały się przyczyną upadku socjaldemokratycznych liberałów. W ostatnim roku media ujawniły aferę z przekazywaniem publicznych pieniędzy dla agencji reklamowych, które z kolei wspierały kampanię liberałów. Prokuratura prowadzi też śledztwo w sprawie wycieku z ministerstwa finansów informacji, które miały duży wpływ na kursy akcji na kanadyjskiej giełdzie.
W polityce zagranicznej nowy premier Stephen Harper stawia na bliski sojusz z USA. To także nowość, bo w ostatnich latach pod rządami liberałów stosunki Kanady z USA ochłodziły się. Kanada ostro sprzeciwiała się wojnie w Iraku, zaszokowała nawet wielu amerykańskich oficjeli, gdy odrzuciła plan wspólnej budowy z USA tarczy antyrakietowej, broniącej całej Ameryki Północnej przed atakiem ze strony np. Korei Płn. lub Iranu.
Konserwatyści już zapowiedzieli, że jeszcze raz rozważą sprawę tarczy oraz że wycofają poparcie Kanady dla protokołu z Kioto, czyli międzynarodowego paktu ograniczającego emisję gazów cieplarnianych. Sprzeciw wobec Kioto jest znakiem firmowym także amerykańskich Republikanów.
Konserwatyści zdobyli w 308-osobowym parlamencie 124 miejsca, liberałowie 103, a Blok Quebecu - 51. Niespodzianką było to, że kilka mandatów na rzecz konserwatystów stracił właśnie opowiadający się za secesją swojej prowincji Blok Quebecu. Może to na długo odłożyć groźbę politycznego rozpadu Kanady, jaki nastąpiłby po secesji Quebecu.