Pierwszy kontakt nie był w cztery oczy, ale w osiem: Papież, prymas, przewodniczący Rady Państwa Jabłoński i ja. Rozmowa była ściśle protokołowa, ale już kolejna, kilka dni później, była bardzo szczera i zasadnicza - pozwoliła mi zrozumieć intencje Papieża. Uważam też, że i moje argumenty do niego trafiły. Dzięki temu już dwa miesiące później można było skończyć stan wojenny.
Myśmy się do tego przygotowywali, ale gdyby ta wizyta przebiegła w innej atmosferze, mogłoby się to opóźnić. A ponieważ przebiegła w atmosferze zrozumienia i szacunku, stan wojenny mógł być zniesiony zaraz po jej zakończeniu.
Na pewno. Zadziwiała jego umiejętność do słuchania, nie pouczania, nie jakichś akcentów krytycznych, jego refleksyjność, która pozwalała się wzajemnie zrozumieć.
Były jeszcze trzy takie spotkania - w Warszawie w 1991 r. i w 2001 r., i w Watykanie w 1997 r. Cieszę się, że byliśmy zgodni w tym, co cieszy, i w tym, co martwi. Szczególnie sobie cenię ostatnie spotkanie, gdy Papież był już bardzo schorowany i bardzo słaby. Mimo to znalazł dla mnie czas.