ZUS uzdrowił i pozbawił środków do życia

Sąd zabrał rentę kielczaninowi, bo dwie biegłe uznały, że mężczyzna wyzdrowiał po kuracji w Końskich i Morawicy. Problem w tym, że kielczanin nigdy w życiu się tam nie leczył. Teraz nie ma za co żyć

Adam Deja w 2000 roku dostał rentę czasową, bo zapadł na chorobę kręgosłupa i miał niedowład ręki. Wcześniej pracował m.in. jako operator wózka widłowego. W 2004 r. lekarze ZUS uznali, że może wrócić do pracy. Odwołał się, ale w styczniu 2005 r. przegrał w pierwszej instancji. Sąd decyzję oparł na dwóch opiniach biegłych. W pierwszej dr Maria Bałuka-Horecka napisała, że pacjent "obecnie leczy się w Por. Neur. w Morawicy".

- Ale ja nigdy w Morawicy się nie leczyłem - tłumaczy Deja.

Jeszcze dziwniejsze stwierdzenie znalazło się w drugiej opinii dr Marty Wichrowskiej: "Kilkakrotne hospitalizacje w Oddziale Rehabilitacji w Końskich" oraz "Objawy te ustąpiły pod wpływem paroletniego systematycznego leczenia ambulatoryjnego i szpitalnego w Oddziale Rehabilitacji w Końskich".

- W Końskich zatrzymałem się tylko raz w drodze na pielgrzymkę do Częstochowy... nawet nie wiem, gdzie tam jest szpital. To jak ja miałem się tam leczyć przez lata? - pyta rencista.

Co ciekawe, jedna z biegłych napisała nawet, że swoją opinię wydała "po dokładnej analizie dokumentacji lekarskiej znajdującej się w aktach".

Pan Deja twierdzi, że w sądzie mówił, iż te opinie są nieprawdziwe. - Sędzia nie chciała mnie słuchać, dawała wiarę tylko temu, co napisali biegli - opowiada.

Wystąpił więc do szpitala w Końskich o pisemne potwierdzenie, że nie leczył się tam w objętych opinią latach. W tym tygodniu dostał odpowiedź: " Dyrekcja ZOZ w Końskich informuje, że nie był pan hospitalizowany w szpitalu (...) od roku 1993". Podobnie brzmiące pismo otrzymał od szpitala i poradni w Morawicy.

Jak się tłumaczą lekarki? - W tej chwili nie pamiętam tej sprawy, od tej pory napisałam już kilkadziesiąt opinii, ale przyznaję, że mogłam się pomylić. Kiedyś już miałam takie zdarzenie, że powoływałam się na kartę chorobową innej osoby. Od 20 lat leczę ludzi z Włoszczowy i okolic, oni często są pacjentami szpitala w Końskich, często ich tam kieruję. I te Końskie to mi się po prostu wpisały tak mechanicznie, zachowałam się jak pies Pawłowa. Przykro mi, no takie rzeczy się zdarzają - mówi dr Wichrowska.

- Nie umiem powiedzieć, czy mogłam pomylić akta. Nie pamiętam tej sprawy. Może pisałam swoją opinię jako drugą i już nie sprawdzałam akt, tylko oparłam się na pierwszej - tłumaczy z kolei dr Bałuka-Horecka.

Sędzia Marianna Gierczak, przewodnicząca VI Wydziału Ubezpieczeń Społecznych Sądu Okręgowego, gdzie zapadł wyrok, przyznaje, że nie spotkała się dotąd z przypadkiem, aby biegły wydał opinię o pacjencie na podstawie akt innego człowieka. - Ale cóż, wszyscy jesteśmy omylni, i sędziowie, i dziennikarze. Jest druga instancja, aby rozpatrzyć sprawę tego pana - twierdzi sędzia Gierczak.

Adam Deja odwołał się już do Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Jego rozprawa zostanie wyznaczona prawdopodobnie latem. Do tego czasu pozostanie bez renty.