Od 18 miesięcy walczę z nałogiem. Przez ostatnie dwa miesiące nie miałem w ustach alkoholu i chcę, żeby już tak pozostało - wyznał pod koniec zeszłego tygodnia w telewizyjnym oświadczeniu Charles Kennedy. Od dłuższego czasu było tajemnicą poliszynela, że lider Demokratów ma problemy z piciem. Sam zainteresowany stanowczo temu zaprzeczał. Teraz, gdy ujawnił prawdę, w wielu komentarzach skrytykowano go za wcześniejsze mydlenie oczu. Kennedy tłumaczył, że przez najtrudniejszy okres leczenia chciał przejść w odosobnieniu.
Choć przed kamerami zapewnił widzów o zdolności do dalszego przewodniczenia trzeciej siły politycznej w brytyjskim parlamencie oraz o zrozumieniu i wsparciu, jakie otrzymał ze strony partyjnych kolegów, szybko okazało się, że bardzo się przeliczył.
Czołowi działacze jego partii podpisali się pod listem, w którym zażądali od swojego lidera rezygnacji. Aż 25 z 65 Liberalnych Demokratów zasiadających w Izbie Gmin zagroziło, że odejdzie z partii, jeśli na jej czele nadal będzie stał "żywy trup" - jak określili Kennedy'ego. - Jeśli szukasz kogoś do roli Tarzana, nie zaangażujesz aktora bez nogi. A jeśli potrzebujesz kogoś do kierowania partią, to rozważnie nie wybierzesz alkoholika - przekonywała zasiadająca w Izbie Lordów z ramienia Liberałów Jenny Tonge.
Jeszcze w piątek Kennedy zapewniał, że nie zrezygnuje z przewodniczenia partii i że weźmie udział w zbliżających się wewnątrzpartyjnych wyborach. W sobotę zmienił zdanie. Zrezygnował, a swoją nagłą decyzję tłumaczył nieprzewidywalnym szkockim temperamentem.
Partii Liberalnych Demokratów dalej będzie przewodził Szkot - 64-letni Menzies Cambell, który został jej tymczasowym szefem. Biorąc pod uwagę jego popularność i szacunek, jakim cieszy się w szeregach ugrupowania, jego zwycięstwo w partyjnych wyborach wydaje się bardzo prawdopodobne.