W niedzielę wybory parlamentarne w Bułgarii

Zmęczeni spóźnionymi o siedem lat reformami, korupcją i arogancją władzy Bułgarzy chcą złożyć swój los w ręce ?męża opatrznościowego? - Cara. Ryzykują jednak, że w ten sposób podarują sobie kolejny okres politycznej niestabilności

W niedzielę wybory parlamentarne w Bułgarii

Zmęczeni spóźnionymi o siedem lat reformami, korupcją i arogancją władzy Bułgarzy chcą złożyć swój los w ręce "męża opatrznościowego" - Cara. Ryzykują jednak, że w ten sposób podarują sobie kolejny okres politycznej niestabilności

Gdziekolwiek ten szczupły, łysiejący mężczyzna o delikatnej cerze i podkrążonych oczach się pojawi, kobiety wręczają mu kwiaty. Starcy wylewnie ściskają ręce. Dzieci w ludowych, bogato wyszywanych strojach podają chleb i sól.

Od miesiąca przemierza kolejne miasta i miasteczka z żoną, hiszpańską arystokratką doną Margaritą u boku, odbierając hołdy i wysłuchując skarg. Symeon Saksokoburgotski, czyli Symeon II, ostatni car Bułgarii, jest pierwszym byłym władcą na Bałkanach, który ma szanse odegrać znaczącą polityczną rolę w swoim kraju. Wszystko wskazuje na to, że zdecydowanie wygra niedzielne wybory parlamentarne w Bułgarii, choć akces do polityki zapowiedział dopiero przed miesiącem.

Według ostatnich sondaży na Narodowy Ruch Symeon II (NDSII) chce głosować około 37 proc. wyborców. Reformatorska Unia Sił Demokratycznych (SDS), która przed czterema laty zdobyła wraz ze swoją koalicją ponad 52 proc. głosów i absolutną większość w parlamencie, dziś ma szansę tylko na 18 proc.

Obserwatorowi z zewnątrz wydaje się to zdumiewające. Bilans czteroletnich rządów premiera Iwana Kostowa jest przecież wyjątkowo pozytywny. - To był najlepszy gabinet od czasu upadku systemu komunistycznego - mówi Krasen Stanczew, dyrektor sofijskiego Instytutu Gospodarki Rynkowej. Reformatorzy przejęli władzę w 1997 r. po dramatycznym kryzysie gospodarczym wywołanym przez spadkobierców Bułgarskiej Partii Komunistycznej, którzy blokowali konieczne reformy i bez opamiętania dodrukowywali pieniądze. W ciągu roku średnie zarobki w Bułgarii dramatycznie spadły - ze 100 do 15 dolarów miesięcznie; kraj wszedł w spiralę hiperinflacji. SDS zaczął wprowadzać w życie zalecenia Międzynarodowego Funduszu Walutowego; zastosował stały kurs lewa do marki niemieckiej 1:1, zaczął prowadzić restrykcyjną politykę finansową, rozpoczął zakrojoną na szeroką skalę prywatyzację, wprowadził przyjazne biznesowi regulacje prawne. Kryzys udało się opanować. Nowa klasa rządząca zdobyła zaufanie Brukseli i Waszyngtonu - rozpoczęła negocjacje w sprawie wejścia do Unii Europejskiej, ubiega się o miejsce dla Bułgarii w NATO.

A jednak Bułgarzy odwrócili się do SDS plecami. - Większość ludzi, którzy tu dzisiaj przyszli, chce ukarać obecną klasę polityczną - mówi Georgi, emerytowany nauczyciel oczekujący wraz z innymi na przybycie cara do Blagoevgradu, małego miasta przy granicy z Macedonią. Blagoevgrad jest znany przede wszystkim z amerykańskiego uniwersytetu, ulokowanego w betonowym pudełku byłego komitetu partii. Spacerując po mieście, przybysz z Polski ma wrażenie, że czas zatrzymał się tu kilka lat temu. Polskie miejscowości wyglądały podobnie w pierwszych latach gospodarczych reform - są już eleganckie witryny sklepów, są luksusowe zachodnie towary, ale ulicami wciąż jeżdżą stare smrodzące autobusy, fasady nie remontowanych od 40 lat domów łuszczą się i sypią. Niektórzy kierowcy już przesiedli się na nowe, błyszczące metalizowanym lakierem samochody, ale inni wciąż zajeżdżają stareńkie moskwicze.

Wskaźniki poziomu życia Bułgarów odpowiadają dziś z grubsza tym sprzed kryzysu. Średnia pensja wynosi 100 dolarów, odsetek mieszkańców znajdujących się poniżej granicy ubóstwa to, jak przed czteroma laty, 39 proc., 18 proc. jest bez pracy. To bardzo dobrze w porównaniu z rozpaczliwym rokiem '97, ale za mało jak na dwunasty rok po upadku muru berlińskiego.

Nowy podział na biednych i bogatych - główne źródło frustracji w społeczeństwach postkomunistycznych - rozpoczął się tu na dobre dzięki reformom SDS. - Wielu ludzi uważa, że reformy ich skrzywdziły - mówi socjolog Iwan Krystew z sofijskiego Centrum Strategii Liberalnych - m.in. "klasa średnia" z czasów komunistycznych: nauczyciele, lekarze, którzy utracili swój społeczny status. Wielu z nich jest dziś bezrobotnych, ich zarobki utraciły siłę nabywczą, jaką miały przedtem.

Bułgarzy poczuli się też oszukani przeprowadzoną przez rząd Kostowa prywatyzacją: - Ponad 75 proc. majątku znalazło się w rękach ludzi systemu, "nowej nomenklatury"; to nawet więcej niż w Rosji - tłumaczy ekonomista Krasen Stanczew.

Na tych frustracjach powinna teoretycznie zyskać obecna opozycja, czyli postkomunistyczna Bułgarska Partia Socjalistyczna (BSP). Jednak pamięć ich katastrofalnych rządów w latach 90. i nieumiejętność zaprezentowania wyborcom nowej, zmienionej twarzy - na przykład nowoczesnej partii socjaldemokratycznej spowodowały, że BSP wypadła z wyborczego wyścigu. Chce na nią głosować tylko 16 proc. wyborców.

I w tym momencie pojawił się Symeon, 64-letni biznesmen z Hiszpanii. Został carem w 1943 r. w wieku zaledwie sześciu lat, gdy jego ojciec Borys III, który dobrze zapisał się w historii, ratując 50 tys. bułgarskich Żydów przed wywózką do obozów zagłady, zmarł w tajemniczych okolicznościach. Po komunistycznym zamachu stanu Symeon wyjechał na Zachód i przez kilkadziesiąt lat prowadził spokojne życie hiszpańskiego arystokraty. Po upadku muru berlińskiego zaczął składać coraz częstsze wizyty w kraju. Władze zwróciły mu bułgarskie obywatelstwo, a wkrótce potem i rodzinne dobra, z których część natychmiast podarował społeczeństwu.

Jednego tylko i postkomuniści, i reformatorzy bali się jak ognia - powrotu cara do polityki. Symeon próbował najpierw startować w wyborach prezydenckich, ale na przeszkodzie stanęła mu "skrojona na jego miarę" ordynacja wyborcza stanowiąca, że kandydat musi co najmniej przez pięć lat mieszkać w Bułgarii. Gdy w kwietniu próbował zarejestrować do wyborów swój ruch, okazało się, że nie spełnia on warunków świeżo wypuszczonej spod drukarskiej prasy ustawy o partiach politycznych. Symeon wybrnął jednak z kłopotu, przyłączając się do koalicji dwóch marginalnych partyjek.

Zdaniem Iwana Krystewa niespodziewany sukces byłego cara można tłumaczyć tym, że dodaje on prestiżu tym wszystkim niezadowolonym i pokrzywdzonym, którzy chcą oddać w wyborach głos protestu. - Gdy ludzie w Polsce w 1991 r. głosowali na Tymińskiego, wstydzili się deklarować swoje preferencje w przedwyborczych sondażach. Głosowanie na cara może się wydawać nobilitujące.

- To wspaniały człowiek i doskonały menedżer - zachwyca się Wasil Georgiewski, weterynarz z Blagoevgradu - Zobaczycie, za pięć lat Bułgaria będzie Szwajcarią południowych Bałkanów.

Panu Georgiewskiemu nie przeszkadza, że były car nie ma żadnego politycznego doświadczenia. - To nawet lepiej - mówi zdecydowanie, a w jego głosie słychać wyraźną pogardę dla całej obecnej i przeszłej klasy politycznej.

Symeon robi rzeczywiście wszystko, żeby jego ugrupowanie jak najbardziej odróżniało się od establishmentu. Z drugiej strony, mając tylko miesiąc na zorganizowanie kampanii wyborczej, nie miał zbyt wielkiego wyboru - musiał zdecydować się na outsiderów. Ruch Narodowy Symeon II to dość dziwne panoptikum skupiające osobistości z najróżniejszych środowisk. Jest wpływowy przewodniczący Klubu Atlantyckiego Solomon Pasi, gwiazdy telewizji i kina m.in. słynny aktor Kosta Conew, są młodzi ambitni yuppies z Zachodu jak Milen Welczew z Merryl Lynch i liderka listy wyborczej w centrum Sofii Lubka Kaczakowa z PricewaterhouseCoopers.

Na spotkaniu z ludźmi kultury i mediów 31-letnia Kaczakowa, która ze swoją wysoko przystrzyżoną ciemną grzywką wygląda na dziesięć lat mniej, tłumaczy, że jej wybór ma charakter emocjonalny i patriotyczny. - Akurat, to tylko rozpasana ambicja - krzywi się Iwo, młody sofijski dziennikarz. - Oni wszyscy chcą dopchać się do władzy.

Trzeba przyznać, że obecne władze nie dały tym ambitnym młodym ludziom wiele możliwości, by mogli wykazać się w kraju. I premier Kostow, i prezydent Stojanow zapraszali młodych emigrantów na najróżniejsze sympozja i spotkania, ale nie potrafili zaoferować im konkretnych perspektyw. - Struktury partyjne broniły się przed dostępem "świeżej krwi" - mówi Iwan Krystew.

Trudniej było jednak Ruchowi skompletować listy kandydatów na prowincji. - W mojej szkole proponowali wejście na listę wszystkim nauczycielkom, ale żadna nie chciała się zgodzić. W końcu pani od fizyki, która przedtem startowała z listy postkomunistycznej, ale tym razem nie zaproponowano jej kandydowania, przyjęła propozycję - mówi Albena, młoda mieszkanka Blagoevgradu.

Wokół cara pojawiły się jednak również osoby, których obecność wzbudziła wśród wielu wyborców głęboki niesmak. Na przykład w poniedziałek Symeon spotkał się z szefem holdingu Multigroup Ilją Pawłowem. Multigroup, podobnie jak inna bliska carowi firma, SIC, cieszą w Bułgarii złą sławą - z powodu powiązań z byłą komunistyczną nomenklaturą i służbami specjalnymi, przedsięwzięć na granicy legalnego biznesu i mafijnych interesów, wielu skandali. Ich wpływ w ostatnich latach ukrócił rząd SDS i teraz najwyraźniej liczą, że dzięki Symeonowi je odzyskają. - Jestem przekonany, że wielu dawnych rojalistów z tego powodu nie zagłosuje na cara, są tym oburzeni - mówi Krasen Stanczew.

Mimo to dla wielu Bułgarów głoszący hasła walki z korupcją i niesprawiedliwością car pozostaje wciąż moralnym autorytetem - jedynym, jaki się ostał w kraju. Socjolog Iwan Krystew zauważa też, że car zaczął przemawiać do ludzi "językiem współczucia". - W Bułgarii Cerkiew jest słaba, a władze mówią językiem makroekonomii. Bułgarzy czują się więc nie tylko biedni, ale i samotni, opuszczeni.

Z manifestu politycznego Symeona II: "Było dla mnie bolesne obserwować, jak marzenia Bułgarii zostały zastąpione biedą i desperacją. Nie jest moralnie i politycznie do zaakceptowania, że biorąc pod uwagę europejskie standardy, większość bułgarskiego narodu, mieszkańców wsi i małych miasteczek, boryka się z biedą, podczas gdy wielu polityków żyje w niewytłumaczalnym dostatku".

Krasen Stanczew uspokaja jednak: - Większość ekonomistów, którzy zgłosili swój akces do NDSII, ma całkiem racjonalne poglądy i zna się na gospodarce. Także sekcja prawna ruchu jest w porządku.

Ostrożny car nie obiecuje szybkiej poprawy poziomu życia, daje sobie na to 800 dni. - Tak jest w każdej firmie - tłumaczy - przez pierwszy rok analizuje się sytuację, w drugim wprowadza zmiany, a w trzecim widać ich pierwsze owoce.

Szef Instytutu Gospodarki Rynkowej widzi pewne zagrożenie w tym, że czołowi ekonomiści ruchu wciąż zajmują stanowiska w potężnych międzynarodowych korporacjach finansowych. - Ci ludzie będą mieli wpływ na wybór rządu i rady nadzorczej centralnego banku. Kłóci się to z zasadą przejrzystości w gospodarce i równego dostępu do informacji.

Z drugiej strony gospodarka rynkowa okrzepła już w Bułgarii na tyle, że zdaniem Instytutu nie ma niebezpieczeństwa, że ulegnie niedemokratycznym trendom.

Populistyczna retoryka cara wzbudziła jednak zaniepokojenie nie tylko w szeregach SDS. Podobnie jak zwycięzca włoskich wyborów Silvio Berlusconi, który obiecywał radykalne zmniejszenie podatków, Symeon stał się obiektem ataków zachodniej prasy. "The Washington Post" porównał go w redakcyjnym komentarzu do Haidera i Tudora, dość zresztą niesprawiedliwie, bo jego łagodny populizm daleki jest od szowinizmu tych ostatnich. Artykuł nie miał oczywiście żadnego wpływu na poglądy bułgarskich wyborców, podobnie jak negatywna kampania prowadzona w sprzyjających jej elektronicznych mediach przez SDS. Carowi wypominano przede wszystkim, że przemawia "po carsku" - zawsze w sposób niejasny, ogólny, używając wielu wielkich słów, a mało konkretów, że jego program polityczny to zbiór słusznych sloganów. Publiczna telewizja nadała rozmowę z carem, pod koniec której dziennikarz zapytał Symeona, która jest godzina. Słysząc odpowiedź, stwierdził: "No, nareszcie jakaś konkretna informacja".

Jak zwykle w takich przypadkach dość niesmaczna negatywna kampania umocniła tylko w wyborcach ich wolę protestu. - Car tylko korzysta na swojej ambiwalencji; jest niczym kryształowy puchar, który każdy może wypełnić najróżniejszymi gatunkami wina podług własnego uznania - śmieje się Iwan Krystew.

Pojawienie się koronowanego outsidera na bułgarskiej scenie politycznej wzbudziło również poważne zaniepokojenie w Brukseli, głównie ze względu na możliwość destabilizacji kraju. Komisarz UE ds. rozszerzenia Gunter Verheugen oświadczył w tym tygodniu, że "są przyczyny, by być zaniepokojonym przyszłością Bułgarii na drodze do integracji z Unią". Jest mało prawdopodobne, by NDSII zdobyło bezwzględną większość, a jeśli nawet ją zdobędzie, to istnieje niebezpieczeństwo, że niedoświadczone, amorficzne carskie stronnictwo szybko się rozpadnie. Teoretycznie istnieje możliwość utworzenia powyborczej koalicji pomiędzy Unią Sił Demokratycznych a carem, jednak SDS raczej nie będzie to na rękę przed jesiennymi wyborami prezydenckimi, w których duże szanse zwycięstwa ma ich popularny obecny prezydent Stojanow.

Zdaniem Krasena Stanczewa najbardziej prawdopodobnym scenariuszem są więc przyśpieszone wybory. Jeśli nawet do nich nie dojdzie, przyszłej egzekutywie daleko będzie do stabilności ustępującego parlamentu. - Mam niestety wrażenie, że nasze unijne aspiracje zostaną na pewien czas zawieszone na kołku - uważa Iwan Krastew.

Najważniejsze pytanie, jakie nasuwa się w przypadku cara, brzmi oczywiście - czy będzie próbował przywrócić monarchię? W Blagoevgradzie, zdenerwowany pytaniem kolejnego zagranicznego dziennikarza, Symeon wybuchł: - Mówiłem już sto razy, że nie! Jestem obywatelem tego kraju jak każdy inny.

Gdy jednak takie pytanie zadaje mu przedstawiciel miejscowych mediów, daje odpowiedź wymijającą. - Car ma w końcu pełne prawo, by dążyć do przywrócenia monarchii - mówi Iwan Krystew. - Nie będzie to jednak takie łatwe, do zmiany konstytucji potrzeba dwóch trzecich głosów.

Jeśli jednak car nie zostanie carem, to kim właściwie ma być? Prezydentem? Musiałby najpierw zamieszkać na pięć lat w kraju, a jeśli nawet uda mu się wystartować w jesiennych wyborach prezydenckich, to ryzykuje przegraną z popularnym Stojanowem. A jeśli nie prezydentem, to kim?

Gdy orszak cara przechodzi przez kawiarniane centrum Blagoevgradu, młodzi ludzie podnoszą z zaciekawieniem głowy, ale nie wykazują szczególnego entuzjazmu na widok jego orlego profilu. Sondaże wskazują, że będą na niego głosować przede wszystkim mieszkańcy małych miejscowości i wsi, ludzie starsi. Klasyczny głos protestu. Po raz pierwszy jednak w nowoczesnej historii Europy wzmocniony jest "metafizyczną sankcją" pochodzącej od Boga królewskiej władzy. Nawet jeśli to namaszczenie więcej ma wspólnego z romantycznymi marzeniami snutymi nad zdjęciami królewskiej rodziny w brukowej prasie, gdzie wszyscy są tacy piękni, zdrowi, wykształceni i mają nagłówku osobistej papeterii tyle wspaniale brzmiących tytułów. Dla biednej, wciąż oczekującej na Wielką Zmianę Bułgarii to piękna wizja. - Czegóż innego mogą się ci ludzie spodziewać, jeśli nie cudu? To całkiem uzasadnione pragnienie - mówi Iwan Krystew.

Miłada Jędrysik, Sofia