Palestyna pod zielonymi flagami Hamasu

Nie ma cienia wątpliwości, że wybory były demokratyczne, a Palestyńczycy wybrali tych, których chcieli. Nie ma też cienia wątpliwości, że Hamas w ogóle nie zasługuje na to, by uczestniczyć w demokratycznym procesie

Karta Hamasu, powołując się na Koran i "Protokoły mędrców Syjonu", głosi, że zniszczenie Izraela jest religijnym obowiązkiem każdego muzułmanina. Hamas odrzuca więc i izraelsko-palestyńskie porozumienia pokojowe z Oslo, i samo prawo państwa żydowskiego do istnienia.

Proklamując prymat szariatu nad prawem cywilnym Hamas zagraża także podstawowym prawom i swobodom samych Palestyńczyków. Hamas wciela swoje słowa w czyn - to hamasowcy byli sprawcami najkrwawszych zamachów terrorystycznych w Izraelu. I to oni chłostali, a czasem zabijali Palestyńczyków za zdradę (także małżeńską), za pijaństwo, narkotyki czy po prostu "niemoralne prowadzenie się".

Bojówki terrorystów z Hamasu regularnie maszerowały z bronią po ulicach palestyńskich miast: w ubiegłym tygodniu, po ogłoszeniu wyników wyborów, po raz pierwszy uczyniły to bez masek na twarzach. Przebywający w Syrii na emigracji przywódca Hamasu Haled Maszaal chce z nich stworzyć palestyńską armię.

Każdy z tych trzech powodów - program zniszczenia suwerennego państwa, program zaprowadzenia rządów religijnych, posiadanie zbrojnych bojówek terrorystycznych - wystarczyłby, aby w demokratycznym państwie Hamas po prostu nie mógł uczestniczyć w wyborach.

Wyjątków od tej zasady właściwie nie ma: jedynie rządzący w Iranie mułłowie oraz współrządzący w Libanie Hezbollah także głoszą zniszczenie innego państwa (tak się składa, że we wszystkich trzech przypadkach państwem tym jest Izrael). W Indonezji i w Indiach w wyborach uczestniczyły z powodzeniem partie o teokratycznych programach - ale musiały przynajmniej wygłaszać deklaracje o niesprzeczności tych programów z zasadami konstytucyjnego ładu.

W Turcji, gdzie od kilku lat rządzą islamiści, gwarantem, całkiem skutecznym, takich deklaracji jest armia. Wreszcie są w Europie - w Ulsterze, Kraju Basków czy tureckim Kurdystanie - partie oskarżane o to, że są powiązane z terrorystami. Wszystkie zawzięcie zaprzeczają.

Jedynie libański Hezbollah jawnie się ze swymi terrorystami i z teokratycznym programem obnosi. Ale żadna z tych partii nie zdobyła nigdy znaczącej liczby głosów w wyborach, o większości absolutnej nie wspominając. Triumf Hamasu jest więc precedensem - i to budzącym głęboki niepokój.

Czy nie należało mu zapobiec? Izraelczycy zrazu zapowiadali, że o ile w palestyńskich wyborach uczestniczyć będzie Hamas, i o ile partia ta nie wyrzeknie się programu zniszczenia Izraela oraz posługiwania się terrorem, to Izrael nie umożliwi przeprowadzenia wyborów. Wystarczyłyby blokady głównych miast palestyńskich i wybory nie doszłyby do skutku.

W końcu, pod międzynarodową presją, Izraelczycy ustąpili, zakazując jedynie prowadzenia przez Hamas kampanii w Jerozolimie wschodniej, którą Izrael uważa za integralną część swego terytorium. Daremnie zresztą: Hamas zdobył wszystkie cztery tamtejsze miejsca w parlamencie.

Dziś Izraelczycy mówią: a ostrzegaliśmy! A niektórzy eksperci w USA zastanawiają się, czy nie należało jednak do wyborów nie dopuścić, na przykład nalegając na palestyńskiego prezydenta Abbasa, by odroczył ich termin.

Niesłusznie. Zabronić Hamasowi startu mogliby jedynie sami Palestyńczycy, a ci, jak widać, mieli w tej sprawie zdanie całkowicie odmienne. Podobnie niedawno postąpili Irańczycy wybierając Ahmadineżada, wcześniej Turcy, wybierając islamistów, czy na początku lat 90. Serbowie, wybierając Miloszevicia, albo Algierczycy, głosując na islamistyczny FIS.

Ten ostatni przykład jest tu zwłaszcza znaczący. Algierscy wojskowi z cichym błogosławieństwem Francji, USA i Rosji po triumfie FIS w pierwszej turze wyborów przeprowadzili zamach stanu i zapobiegli w ten sposób przejęciu władzy przez islamistów. Wojna domowa, która wówczas wybuchła, trwa do dziś, zginęło w niej już 200 tys. ludzi. Wydaje się czymś przesądzonym, że gdyby władze Autonomii zastosowały podobne rozwiązanie, wynik byłby podobny - i trudno by odmówić Hamasowi prawa do użycia siły.

Tym bardziej że udział Hamasu w wyborach to nic innego, jak tylko realizacja apeli zachodnich przywódców, w tym prezydenta Busha, o więcej demokracji w krajach arabskich. Pokojowe przekazanie władzy Hamasowi przez pokonany Fatah to pierwszy taki akt w całej historii świata arabskiego.

Należałoby właściwie klaskać, gdyby nie to, że niemal wszędzie w świecie islamskim owo "więcej demokracji" oznacza "więcej islamizmu". Sukcesy wyborcze Hezbollahu w Libanie, Bractwa Muzułmańskiego (prekursora Hamasu) w Egipcie i w Jordanii, triumfy radykalnych szyitów w Iraku, Ahmadineżada w Iranie czy wreszcie Hamasu w Palestynie jednoznacznie o tym świadczą.

Zwolennicy szkoły realistycznej w amerykańskiej polityce zagranicznej wyciągają z tego wniosek, że społeczeństwa muzułmańskie nie dojrzały jeszcze do demokracji. Ale to bzdura. Nie ma innego sposobu na dojrzewanie do demokracji, niż jej praktykowanie.

Jedynie popełniając błędy, społeczeństwa są w stanie nabrać rozeznania, gdzie leżą ich rzeczywiste interesy - co zresztą wcale nie oznacza, że gdy te młode demokracje dojrzeją, to zaczną wybierać przywódców, którzy będą się nam podobać. Znaczy to natomiast, że będą wybierać przywódców, którzy będą ich reprezentować. Dziś Palestyńczyków reprezentuje Hamas.

Po części dzieje się tak dlatego, że Hamas głosi program zniszczenia państwa żydowskiego. Lata, jakie minęły od porozumień z Oslo, to dla obu stron konfliktu okres głęboko zawiedzionych oczekiwań i nadziei. Dwanaście lat temu naprawdę wierzono w pokój, dziś nie wierzy weń prawie nikt.

Obie strony uważają, że wojna trwać będzie jeszcze przez pokolenia. Niezależnie od tego, kto jak chce przypisywać odpowiedzialność za tę klęskę, nie ulega wątpliwości, że palestyńska decyzja o niewyrzeczeniu się terroru była tu znacząca. Tyle że argument o niemoralności czy choćby kontrproduktywności terroru Palestyńczycy przyjmują ze śmiechem: terror zabija żydów, jest więc jak najbardziej produktywny. Zmusza ich, by dzielili nasz ból - i zmusza ich do odwrotu. Bez terroru Izrael nie wyszedłby z Gazy.

Ta druga teza jest, rzecz jasna, fałszywa. Gaza szczelnie otoczona murem nie była wylęgarnią terroru. Ale w Gazie już panował Hamas - i to on wywiesił zieloną flagę nad opuszczonymi żydowskimi osiedlami. Dziś zieleni się cała Palestyna.

To jednak nie terror był główną przyczyną zwycięstwa Hamasu, lecz głęboka wrogość wobec rządzącego w Autonomii Fatahu. Fatah obiecywał pokój i dobrobyt, a jest wojna i korupcja. Fakt, że to, iż jest wojna, wynika przynajmniej po części z palestyńskiej decyzji o kontynuacji terroru, nie przekonywało wyborców.

Korupcja też nie wadziła, póki uczestniczyli w niej wszyscy. Autonomia dostaje ponad miliard dolarów rocznie pomocy międzynarodowej; Arafat, póki żył, dbał o to, by pieniądze trafiały do wszystkich, którzy byli mu wierni. Abbas usiłował ograniczyć korupcję, naraził się więc wszystkim.

Tymczasem Hamas za ogromne pieniądze z Arabii Saudyjskiej, Iranu i Unii Europejskiej (czyli także z Polski) budował nie tylko infrastrukturę terroru, lecz także alternatywną wobec oficjalnej infrastrukturę społeczną - bezpłatne szpitale, żłobki, przedszkola, szkoły. Banki islamskie udzielające nieoprocentowanych pożyczek. Kursy zawodowe. I bojówki zdolne skutecznie ukarać opornego dłużnika, złodzieja, sprzedawcę narkotyków czy alkoholu albo niemoralnie prowadzącą się dziewczynę.

Hamas założył całe alternatywne państwo, na dodatek państwo, które działa. Palestyńczycy wiedzieli, na co głosują. Ale wiedzieli też, że ci, których wybiorą, nie będą partnerami do rozmów dla Izraela, USA czy UE, która niechętnie, ale jednak umieściła Hamas na liście organizacji terrorystycznych. No i co? - mówił sobie zapewne palestyński wyborca. Pokoju jak nie było, tak nie ma i nie będzie - a dzięki zwycięstwu Hamasu burmistrz może wreszcie przestanie kraść.

Nie tylko z resztą ten jeden burmistrz się boi. Hamas już zapowiedział zniesienie koedukacyjnych klas w szkołach. Zakrywanie twarzy przez kobiety ma nie być obowiązkowe, choć na zdjęciach z Gazy nie widać ani jednej kobiety z odsłoniętą twarzą na ulicy.

Prawdę powiedziawszy, kobiet w ogóle widać mało. Przeważają mężczyźni z brodami, zielonymi opaskami i twarzami wykrzywionymi nienawiścią. Wyglądają jak dodatki do kałasznikowów. Izraelowi nie są w stanie poważnie zagrozić, ale świeckiemu społeczeństwu palestyńskiemu - owszem.

Skorumpowany burmistrz być może odejdzie, ale tysiące bezrobotnych młodych, którym władze Autonomii dały mundury i karabiny, o ile zapiszą się do Fatahu, nie podzielą się swoimi przywilejami z hamasowcami bez walki. Prezydent Abbas zapowiedział już, że służby bezpieczeństwa podlegają jemu, a nie rządowi.

Rządowi Hamasu trudno będzie uzyskać choć jednego centa pomocy międzynarodowej. Jakoś nie wyobrażam sobie prezydenta Busha łożącego na terrorystów. Być może jakieś pieniądze trafią do Abbasa z pominięciem rządu. Pewne jest, że groźba odcięcia funduszy nie jest na dłuższą metę poważna - Teheran chętnie zastąpi Zachód jako skarbnik Autonomii. Z wszystkimi politycznymi tego konsekwencjami.

To prawda, że Hamas nie jest monolitem. Jego przedstawiciele mówili w ostatnich latach o możliwości trwałego rozejmu z Izraelem, o ile ten wycofa się do granic z 1967 r. W końcu OWP też głosiła zagładę Izraela, a w końcu zawarła z państwem żydowskim porozumienie.

Ale z Hamasem raczej tak nie będzie. Po pierwsze dlatego, że OWP zgodziła się na negocjacje w Oslo w sytuacji historycznej klęski: kierownictwo intifady wymknęło jej się z rąk, a na arenie międzynarodowej jej poparcie dla Saddama Husajna w wojnie w Zatoce wzbudziło powszechne potępienie, także w świecie arabskim.

Porozumienie z Izraelem uratowało palestyńską organizację przed historycznym niebytem. Tymczasem Hamas cieszy się poparciem większości Palestyńczyków, a jego irańscy patroni mogą, dzięki cenom ropy naftowej, pozwolić sobie niemal na wszystko, a jutro, gdy będą mieli bombę atomową, po prostu na wszystko.

Po drugie: OWP była organizacją świecką, a jej dążenie do zdobycia całego terytorium Palestyny wynikało z politycznych aspiracji. Gdy te stały się jawnie nieosiągalne, OWP uczyniła to, co politycy robią najlepiej - poszła na kompromis. Hamas pragnie całej Palestyny nie z wyboru, ale z religijnej konieczności. To imperatywny nakaz wiary.

Prywatnie przywódcy Hamasu może i byliby gotowi pójść na ugodę, ale jak powiedzieć wiernym, że to, co było absolutnie zabronione, okazało się w pół dozwolone? To jakby powiedzieć, że wieprzowina jest jednak dopuszczalna, ale tylko w dni parzyste. Dla Hamasu taki krok byłby samobójczy.

Ale być może Hamas religijny zrodzi z siebie z czasem Hamas świecki, bardziej zdolny do kompromisu. Może irańscy mułłowie zawrą ugodę z Waszyngtonem. Może islamiści tak bardzo zajmą się reformami wewnętrznymi w Autonomii, że nie będą mieli czasu wysadzać się w powietrze.

Jedno jest pewne - zanim Izraelczycy zatęsknią za Abbasem jako sąsiadem, za rządami świeckiego i skorumpowanego Fatahu zatęsknią sami Palestyńczycy rządzeni przez islamistów, którzy program budowy państwa islamskiego traktują poważnie. A wówczas najważniejszą kwestią będzie to, czy w następnych wyborach palestyńskich - o ile się odbędą - pokonany Hamas pokojowo odda władzę następcy.

* Dalsza pomoc finansowa UE dla Autonomii Palestyńskiej będzie kłopotliwa, jeśli Hamas się nie zmieni - ostrzega przedstawiciel UE ds. polityki zagranicznej Javier Solana. - Według prezydenta potrwa to około trzech miesięcy. Jeśli w tym czasie nie otrzymamy żadnego sygnału, że Hamas przesunął się we właściwym kierunku, sprawa będzie bardzo trudna - stwierdził Solana. W ostatnich latach UE przekazywała Palestyńczykom co roku 0,5 mld euro pomocy.