Klimat: Kioto, Montreal i... wciąż za dużo węgla

Ziemski klimat znów był w 2005 r. jednym z bardziej gorących tematów - w nauce i nie tylko. Głównie z przyczyny huraganu "Katriny", który pod koniec sierpnia zdmuchnął z powierzchni ziemi większość Nowego Orleanu, zabijając ludzi i powodując straty szacowane przez firmy ubezpieczeniowe na ponad 100 mld dolarów.

A przecież "Katrina" wcale nie była najsilniejsza w tym roku. Jeszcze większą moc miała "Wilma", która miesiąc później szalała na Karaibach i półwyspie Jukatan. Potężniejszego wiru powietrza nie zmierzono do tej pory na Ziemi. Źle też wyglądają pierwsze prognozy huraganowe na przyszły rok, zaś część badaczy zastanawia się, czy przypadkiem za zniszczenie Nowego Orleanu nie odpowiada globalna zmiana klimatu.

Huragany karmią się bowiem energią cieplną tropikalnego Atlantyku, którego powierzchnia z roku na rok coraz bardziej się nagrzewa. Jedna z hipotez zakłada, że może to być związane z szybkim wzrostem średniej temperatury na Ziemi, choć niektórzy znawcy tematu zwracają uwagę, że równie silne huragany przetaczały się przez Morze Karaibskie i Zatokę Meksykańską w latach 20. i 30., a nie spowodowały tak wielkich strat tylko dlatego, że brzegi obu akwenów były wówczas znacznie mniej zaludnione.

Niektórzy badacze bagatelizują globalne ocieplenie albo zaprzeczając jego istnieniu ("prędzej się ochłodzi, niż ociepli"), albo pomniejszając jego znaczenie ("to już było"). Jednak większość uczonych prorokuje klimatyczną apokalipsę, którą - wedle nich - ludzkość sprowadzi na siebie, jeśli nie zmieni swego postępowania i nadal będzie zanieczyszczała atmosferę olbrzymimi ilościami węgla (w tym roku wpompowaliśmy ok. 7 mld ton, w przyszłym będzie więcej). Ten węgiel najpierw grzeje przez krótką chwilę nas, a potem przez dziesiątki lat powietrze, którym oddychamy.

Diagnozy i ostrzeżenia badaczy, te drugie faktycznie utrzymane czasami w tonie biblijnych przestróg ("poprawcie się, bo spotka was kara"), sprawiły, że klimat przestał być tylko tematem rozpraw naukowych. Zainteresowali się nim politycy, biznesmeni, działacze organizacji pozarządowych i zwykli ludzie. Dzięki temu na początku 2005 r., po ośmiu latach zwłoki, wszedł w życie protokół z Kioto, który nakazuje najbogatszym krajom świata (bez USA i Australii, które go bojkotują) niewielkie ograniczenie emisji związków węgla.

Dwa tygodnie temu uzgodniono w Montrealu, że kto nie dotrzyma tej umowy, zapłaci karę. Tam też dogadano się, że Kioto nie wystarczy i potrzebne są bardziej radykalne kroki. Rozmowy na ten temat mają się zacząć w nadchodzącym roku. Na razie jednak - jak wynika z raportu ogłoszonego parę dni temu przez brytyjski Institute for Public Policy Research (IPPR) - wspomniana kara za Kioto grozi prawie wszystkim krajom uprzemysłowionym, bo wciąż emitują one w powietrze znacznie więcej węgla, niż powinny i - co gorsza - szansa, że to się zmieni w najbliższych latach, jest znikoma.