Aleksander Torszyn, wiceprzewodniczący izby wyższej parlamentu i szef specjalnej komisji śledczej, przedstawiając wczoraj wstępne wyniki jej prac, mówił w starym sowieckim stylu tylko o "błędach i zaniedbaniach" popełnionych przez lokalne władze.
Milicja Północnej Osetii, w której położony jest Biesłan, zawczasu otrzymywała od służb specjalnych sygnały o zagrożeniu aktem terrorystycznym, ale "nie podjęła niezbędnych kroków".
Kiedy 1 września 2004 r. terroryści zajęli szkołę nr 1, gdzie więzili ponad 1,1 tys. osób, te same lokalne władze nie potrafiły powstrzymać krewnych zakładników, gdy ci rozpoczęli żywiołowy szturm na szkołę.
Torszyn przyznał natomiast, że władze świadomie kłamały, zaniżając w oficjalnych komunikatach liczbę zakładników. Powtarzające te komunikaty państwowe kanały TV przez trzy dni dramatu mówiły, że w szkole uwięzionych jest 345 osób, chociaż - jak teraz przyznał Torszyn, władze wiedziały, że było ich trzy razy więcej.
Te kłamstwa doprowadzały do wściekłości terrorystów i powodowały, że coraz okrutniej traktowali uwięzionych, choćby odmawiając dzieciom wody. Jak opowiadała "Gazecie" Lidia Calijewa, dyrektor szkoły w Biesłanie, terroryści, słysząc w relacjach telewizyjnych o 345 zakładnikach, grozili, że "zredukują nas do tej liczby, a resztę poślą do piachu".
W swym raporcie komisja nie mówi natomiast nic o roli, jaką odegrali w tragedii dowodzący szturmem na szkołę generałowie tajnej służby FSB. Miesiąc temu inna komisja śledcza powołana przez parlament Północnej Osetii stwierdziła, że szturmujące szkołę oddziały specjalne strzelały z miotaczy ognia oraz dział czołgowych do pomieszczeń pełnych żywych dzieci.
Niejako odpowiadając na te zarzuty, Torszyn wynalazł specyficzne miotacze ognia. Jak mówił wczoraj, ogłaszając swój raport, użyte w czasie szturmu szkoły miotacze ognia "nie mogły wywołać pożaru, ponieważ nie zaliczają się do broni podpalającej".
Torszyn nie ma wątpliwości co do tego, kto zorganizował napad na Biesłan. Według niego winnymi tragedii, która pochłonęła ponad 330 ofiar, w tym 186 dzieci, są dowódca czeczeńskich separatystów Szamil Basajew i nieuznawany przez Moskwę prezydent Czeczenii Asłan Maschadow. Ten ostatni zginął w marcu tego roku w starciu z Rosjanami.
Komisja parlamentarna doszła do takich wniosków, mimo że FSB odmówiła jej dostępu do archiwum Maschadowa. Być może w dokumentach Maschadowa znajdują się dowody na to, że nie tylko nie organizował on napadu na szkołę, lecz - jak twierdzą jego współpracownicy - chciał wręcz podjąć się mediacji z terrorystami.
Krewni ofiar tragedii w Biesłanie ostro krytykują raport Torszyna. - Parlamentarzyści napisali go pod dyktando prokuratury generalnej, która staje na głowie, by wybielić generałów FSB - uważa Ełła Kisajewa ze stowarzyszenia Głos Biesłanu. - I znowu usłyszeliśmy opowieści o nieszkodliwych czołgach i miotaczach ognia, które nie podpalają.
Zdaniem Kisajewej "w Rosji nie możemy liczyć na sprawiedliwość, a raport Torczyna to kolejny tego dowód". - Chcemy, żeby w tej sprawie przeprowadzono niezależne międzynarodowe śledztwo - mówi Kisajewa.