List do polskiego Ministerstwa Finansów wysłał już trzy tygodnie temu Robert Verrue - szef Dyrekcji ds. Podatków Komisji Europejskiej i druga po komisarzu ds. podatków osoba w tej instytucji. Resort finansów nie informował o piśmie z Komisji, bo znalazł się sytuacji, delikatnie mówiąc, głupiej.
Verrue zareagował na decyzję polskiego rządu w sprawie akcyzy na benzynę. Po długich wahaniach premier Kazimierz Marcinkiewicz zdecydował się utrzymać w 2006 r. podatek mniejszy o 25 gr na litrze. Obniżkę wprowadził jeszcze we wrześniu rząd Marka Belki, gdy ceny ropy na światowych giełdach biły rekordy. Obniżka miała obowiązywać tylko do końca roku, m.in. dlatego że wywołała negatywną reakcję kilku ministrów finansów państw UE, którzy pytali ówczesnego ministra finansów Mirosława Gronickiego, dlaczego Polska decyduje się na "jednostronne ruchy".
Premier Marcinkiewicz zdecydował jednak, że kierowcy mniej zapłacą także w 2006 r., chociaż nie była to łatwa decyzja - budżet straci na tym 1,2 mld zł.
Teraz okazuje się, że Polska będzie musiała wytłumaczyć się ze swego postępowania w Brukseli. - Robert Verrue rzeczywiście wysłał list w tej sprawie do Polski - mówi "Gazecie" David Vasak z unijnej Dyrekcji Podatków. Dokładna treść wystąpienia jest poufna, ale ogólne stanowisko Komisji jest jasne. Polska zobowiązała się w traktacie akcesyjnym, że w 2009 r. wprowadzi unijne minimum akcyzy na benzynę - 359 euro na 1000 litrów, czyli 35 eurocentów za litr.
Licząc po dzisiejszym średnim kursie 3,8 zł za euro, to 1,36 zł za litr. Przed wrześniową obniżką Polsce udało się nawet przed czasem wypełnić unijną dyrektywę - akcyza wynosiła 1,57 za litr. Dziś do unijnego poziomu niewiele nam brakuje - akcyza wynosi 1,32 zł za litr, ale zawdzięczamy to wyłącznie rekordowo niskiemu kursowi euro.
- Naszym zdaniem Polska może tylko podwyższać akcyzę, żeby zmieścić się w unijnym minimum - twierdzi David Vasak - Żadna obniżka, nawet czasowa, nie jest możliwa.
Co na to resort finansów? Oficjalnie usłyszeliśmy, że Polska ma dwa miesiące na odpowiedź. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że nasza "linia obrony" będzie następująca: skoro Polska wynegocjowała okres przejściowy do 2009 r., to do tego czasu może dowolnie obniżać i podwyższać akcyzę. Byle tylko w 2009 r. stawka mieściła się w unijnym minimum.
Tę teorię potwierdza poseł PiS Artur Zawisza. - Komisja Europejska chce od nas więcej, niż jesteśmy zobowiązani - przekonuje. - Nie istnieje przecież żaden ściśle zaplanowany harmonogram, który mówiłby: w tym roku podnosimy akcyzę o tyle, a w przyszłym o jeszcze więcej. Taka decyzja to - zdaniem Zawiszy - integralna sprawa polskiego rządu.
Resort finansów chce też sprawdzić, czy gra jest warta świeczki. Przeanalizuje, jakie kary grożą nam, w wypadku gdyby Komisja skierowała sprawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. A mogą one być niemałe - w zależności od "stopnia winy" ETS może nałożyć na państwo grzywnę sięgającą milionów lub nawet miliardów euro.
- Obniżka we wrześniu była uzasadniona. Ale, pomijając reakcję Komisji, nie widzę ekonomicznego sensu utrzymywania niższej akcyzy, gdy ropa jest tańsza niż wówczas - mówi były wiceminister finansów Jarosław Neneman.
Utrzymując niższą akcyzę, politycy PiS mogą też niechcący strzelić sobie w stopę. W 2009 r., kiedy Polsce skończy się okres przejściowy, akcyzę trzeba będzie tak czy owak podnieść. A będzie to rok kolejnych wyborów parlamentarnych. Zawiedzeni kierowcy będą mogli wyładować złość przy wyborczych urnach.