Pojutrze do litewskiej bazy lotnicznej w Zokniai - gdzie już przebywa grupa polskich wojskowych - przylecą dwa polskie Migi 29 z 1. Eskadry Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim. W sobotę dołączą dwie kolejne maszyny.
Od niedzieli republiki bałtyckie 24 godziny na dobę chronić będą samoloty z polskimi szachownicami. W Zokniai na trzy miesiące zamieszka sześciu polskich pilotów, czterech nawigatorów, dziesięciu oficerów sztabowych oraz ponad 40 mechaników i specjalistów, m.in. od logistyki i meteorologii.
Czterech oficerów rozpocznie także dyżury w dowództwie kontroli lotów w Karmelavie pod Kownem, skąd obserwowane jest niebo nad wszystkimi trzema republikami bałtyckimi.
Kraje bałtyckie nie mają nowoczesnych myśliwców i Sojusz uznał, że nie są w stanie chronić swej przestrzeni powietrznej. Od wiosny 2004 r., gdy Litwa, Łotwa i Estonia weszły do Sojuszu, odpowiedzialność za to wzięli na siebie członkowie NATO.
Kolejni członkowie Sojuszu co kilka miesięcy wymieniają się w bazie w Zokniai. Stacjonowali tam już m.in. Belgowie i Duńczycy. Polacy przejmą bazę od Amerykanów, którzy przejęli ją w październiku od Niemców. W kwietniu to my z kolei przekażemy tę służbę Turkom, a ci Hiszpanom.
Na dodatek Polacy są pierwszym członkiem Sojuszu niegdyś należącym do bloku komunistycznego, który został zaproszony do latania nad republikami bałtyckimi. Koszt polskiej misji - 16 mln zł - pokryje nasz MON.
Ta z pozoru dość prosta misja może się okazać dla naszego wojska dużym wyzwaniem. - Nie mam wątpliwości, że Rosjanie skorzystają z okazji, by sprawdzić poziom wyszkolenia i szybkość reakcji polskich pilotów - twierdzi nasz rozmówca z ministerstwa obrony jednego z krajów NATO. - Polscy piloci mogą być pewni, że nie będą się nudzić.
Rosyjskie samoloty często łamią bowiem przestrzeń powietrzną nad republikami bałtyckimi. Rosyjskie maszyny bez przerwy latają nad Bałtykiem z Rosji do Kaliningradu wzdłuż granic tych trzech krajów i czasem przekraczają ich granice.
We wrześniu rosyjski Suchoj zgubił się wręcz nad Litwą i spadł po spaleniu całego paliwa. Pilot ocalał i po litewskim śledztwie został oddany Rosji.
Rosjanie testują w ten sposób poziom gotowości samych Bałtów i ich wprowadzony zaledwie dwa lata temu nowoczesny system radarowy. Moskwę bardzo interesuje też poziom wyszkolenia pilotów NATO, ich procedury na wypadek alarmu oraz to, czy udanie współpracują ze swymi bałtyckimi gospodarzami.
Według naszych informatorów niemieccy piloci, którzy strzegli nieba nad Bałtami latem tego roku, aż osiem razy byli podrywani przez alarm wywołany naruszeniem przez Rosjan przestrzeni powietrznej. Amerykanie mieli od października tylko jeden taki alarm, ale - jak mówią nasi rozmówcy - "Amerykanów Rosjanie denerwować nie chcą".
Gdy zagubiony Suchoj latał we wrześniu nad Litwą, niemieccy piloci zareagowali dość wolno. Ich Phantomy F-4 wystartowały z lotniska w Zokniai dopiero po ośmiu minutach od otrzymania i tak już spóźnionego alarmu od Litwinów. Zanim Niemcy dolecieli na miejsce, samolot już się rozbił. - Dla Rosjan to była bardzo cenna informacja o kiepskiej koordynacji NATO-owskich systemów - mówią eksperci.
Rosyjscy generałowie wielokrotnie wyrażali się z pogardą o prowadzonym wspólnie przez Bałtów systemie radarowym. - Ale rosyjski sztab chętnie sprawdza co pewien czas, jak system działa i czy zostały wprowadzone do niego jakieś modyfikacje - usłyszeliśmy wczoraj. - Rosjanie na pewno są bardzo zainteresowani tym, jak z tym wszystkim poradzą sobie Polacy.
Od kiedy NATO przejęło odpowiedzialność za obronę powietrzną trzech nowych członków, żaden z samolotów Sojuszu nie strzelał się z łamiącymi powietrzne granice Rosjanami.
- To raczej wykluczone, by doszło do tak dramatycznej sytuacji - mówią eksperci. - Ale nie mówimy tu o pistoletach na wodę, lecz o śmiercionośnych maszynach, więc każdy rosyjski wyskok to igranie z ogniem.