Wielka chińska inwestycja pod St. Petersburgiem

Chińczycy budują największe prywatne miasto w Rosji. Pod Petersburgiem powstaną wkrótce ekskluzywne domy, biurowce i szkoły, które sfinansuje chiński biznes i państwo

Miasto nazywane Bałtycką Perłą jest budowane na 200 hektarach w obwodzie leningradzkim, na południe od Petersburga. Konsorcjum kilku prywatnych i państwowych firm z Chin wybuduje tam ponad milion metrów kw. biurowców oraz apartamentowców, cztery szkoły, dwa świetnie wyposażone szpitale i duży kompleks sportowy. Wartość inwestycji szacuje się na 1,25 mld dolarów.

W Bałtyckiej Perle, która ma być w pełni gotowa za sześć-siedem lat, zamieszka blisko 40 tys. osób. Budowniczy liczą, że to ogromne prywatne osiedle zdoła uzyskać od władz prawa miejskie i będzie mieć w przyszłości własny magistrat oraz służby porządkowe. W marzeniach inwestorów Bałtycka Perła ma się też stać ogromnym ośrodkiem biznesowym, który zdominuje Petersburg i całą europejską część Rosji poza Moskwą. - Wszystko byłoby świetnie, gdyby to tylko nie byli Chińczycy - wzdychają jednak Rosjanie pytani o Bałtycką Perłę.

Projektowi patronują chińskie władze, dla których ta prestiżowa inwestycja jest symbolem strategicznego partnerstwa między Moskwą i Pekinem. Choć Kreml coraz częściej wykorzystuje Chińczyków do antyamerykańskich gier politycznych w Azji Środkowej, to Pekinowi w tym aliansie chodzi głównie o surowce energetyczne i pieniądze. Podczas każdej wizyty w Moskwie chińscy oficjele dobijają się o gwarancje wzrostu dostaw rosyjskiej ropy i gazu oraz - dmuchając na zimne - przekonują do korzystnego dla siebie przebiegu planowanych rurociągów na Syberii oraz Dalekim Wschodzie. Starają się też torpedować odległe plany zakładające bezpośrednie dostawy z Rosji do Japonii.

W oczach wielu zwykłych Rosjan Chińczycy nie są jednak partnerami handlowymi, lecz zagrożeniem demograficznym, które może w bliskiej przyszłości doprowadzić do przemiany rosyjskich miast w "chińskie kolonie". Kiedy jeden z moskiewskich tygodników umieścił niedawno na okładce chiński napis "Moskwa Rok 2050" (co sugerowało etniczną przewagę Chińczyków już za 45 lat), niewielu czytelnikom było do śmiechu. Choć takie wizje są sprzeczne z prognozami demograficznymi, to na antychińskich fobiach już teraz z powodzeniem grają rosyjscy nacjonaliści.

O ile Rosjanie tolerują chińską imigrację na rosyjskim Dalekim Wschodzie, o tyle w Moskwie czy Petersburgu Chińczycy bez legalnego meldunku są jedną z grup, które najzacieklej ściga milicja. Antychińskie lęki przekładają się też na stosunek do Bałtyckiej Perły, choć Chińczycy będą jej właścicielami, a niekoniecznie mieszkańcami. - Petersburg miał być rosyjskim oknem na Europę, a będzie oknem chińskim. Nie jestem antychiński, ale Rosja powinna być dla Rosjan - przekonuje młody nacjonalista Dmitrij Gribow. Wielokulturowość uznaje za "zachodnie bzdury".