Biały proszek i czarna rozpacz

Debiutancki album kierowanej przez Pete'a Doherty'ego grupy Babyshambles. ?Down In Albion? to porażająca płyta, na której punkowa energia w stylu The Clash i radość grania znana z nagrań zespołów modsowskich z lat 60. miesza się z desperacją i rozpaczą, jaką po raz ostatni słyszałem chyba w utworach Nirvany

Najpierw byli The Libertines. Założona przez Doherty'ego i Carla Barata grupa, która trzy lata temu wstrząsnęła Wielką Brytanią. Producentem jej nagrań został sam Mick Jones, niegdyś muzyk legendarnego The Clash, a odpowiedzialny za jej pierwsze kroki w show-biznesie Alan McGee uznał ją za najważniejsze odkrycie w swojej karierze. A przecież to on doprowadził do sukcesów Oasis, brytyjską megagwiazdę ostatniej dekady.

The Libertines trafili w swój czas. Moda na prosty gitarowy rock osiągnęła apogeum. Zespół okazał się dostarczycielem kapitalnych, granych z pasją i na luzie piosenek. Na dodatek Doherty jak mało kto potraktował poważnie status rockowej gwiazdki. Wszczynał awantury, tłukł się na scenie z innymi muzykami zespołu, popadał w konflikt z prawem i przede wszystkim konsumował niepokojąco duże ilości wszelkich dostępnych narkotyków. Szybko awansował na dyżurnego bohatera artykułów w prasie brukowej.

The Libertines nie wytrzymali takiego ciśnienia. Po zaledwie dwóch płytach długogrających drogi liderów się rozeszły. Barat przygotowuje materiał w Stanach Zjednoczonych, a Doherty skrzyknął nowych muzyków i powrócił jako szef Babyshambles.

Wydawało się, że płyta tego zespołu nigdy się nie ukaże. Podczas jej nagrywania Pete po raz kolejny dał dowody na to, że jest wyjątkowo trudną osobowością. Związany z supermodelką Kate Moss (swoją drogą też nie aniołkiem) wplątał się w kolejne narkotykowe skandale. Nawet cierpliwa na ogół w takich wypadkach brytyjska prasa muzyczna postawiła na nim krzyżyk.

A jednak album powstał (do nas trafiając z lekkim opóźnieniem w stosunku do rynku brytyjskiego). I udowadnia, że Doherty nie zapomniał, jak pisze się dobre rockowe piosenki. Na "Down In Albion" można znaleźć co najmniej kilka znakomitych kompozycji, które z powodzeniem mogą rywalizować z najlepszymi nagraniami The Libertines. Wystarczy wymienić "A'rebours", "The 32nd of December", "Killamangiro", "Fuck Forever" czy kapitalną balladę "Albion". Obok nich pojawiają się tu jednak utwory zdecydowanie bardziej mroczne, niepokojące, pozbawione wyrazistej melodii, raczej drażniące ucho, niż w nie wpadające. Dlatego po pierwszym przesłuchaniu album wydaje się bardzo nierówny. Za każdym następnym nabiera mocy. To porażająca płyta, na której punkowa energia w stylu The Clash i radość grania znana z nagrań zespołów modsowskich z lat 60. miesza się z desperacją i rozpaczą, jaką po raz ostatni słyszałem chyba w utworach Nirvany. Nie przypadkiem album miał się pierwotnie nazywać "Dark Side Of The Spoon", a większość piosenek na płycie w ten czy inny sposób traktuje albo o narkotykach, albo o śmierci, albo o obu naraz. To kronika walki Doherty'ego już nawet nie tyle z samym nałogiem - bo z tym się pogodził - ile ze swoją autodestrukcyjną osobowością. Zapamiętanie, z jakim lider Babyshambles unicestwia samego siebie i swój talent, irytuje Brytyjczyków. "To nie lata 70. - napisał o nim jeden z krytyków. Dziś nikt nie musi umierać od heroiny. Ktoś w końcu powinien powiedzieć to Pete'owi".

Doherty jednak wciąż konsekwentnie powiela rockandrollowe klisze sprzed lat. Jest przez to postacią zarówno tragiczną, jak i komiczną. A przez to fascynującą.

Być może mamy do czynienia z ostatnią prawdziwą gwiazdą muzyki rockowej. A w każdym razie z ostatnią, która poważnie traktuje całą rockową mitologię.

Down In Albion

Babyshambles

Rough Trade