Wojna uliczna w Hongkongu

Demonstracje towarzyszące szczytowi Światowej Organizacji Handlu przerodziły się w najgwałtowniejsze zamieszki w Hongkongu od 1989 r., kiedy na ulice miasta wyszły tysiące ludzi, by protestować przeciwko masakrze na Tiananmen

W sobotę i niedzielę przeciwko liberalizacji handlu na świecie demonstrowało w Hongkongu około 10 tys. osób.

Rannych w zamieszkach zostało 114 osób. Aż 44 z nich to funkcjonariusze policji. Przedstawiciele rządu w Hongkongu mówią o 900 zatrzymanych i blisko 50 rannych. Zatrzymanym rząd Hongkongu postawił ultimatum: muszą wyjechać z miasta natychmiast, najpóźniej do poniedziałku rano - albo zostaną w areszcie na długo.

W niedzielę wieczorem władze poinformowały, że wypuściły już prawie 200 osób.

Jak mówi Diamantino Nhamposa z La Via Campesina, która organizowała marsz, zatrzymani są przetrzymywani bez wody i jedzenia.

Piekło wieczorem...

Sobotniemu przemarszowi z Victoria Park (miejsca wyznaczonego do demonstracji) towarzyszyła policja, ale protest miał pokojowy charakter tylko do momentu, kiedy demonstranci doszli do centrum konferencyjnego w dzielnicy Wan Chai. Tam rozgorzała prawdziwa bitwa. Demonstranci byli w większości zamaskowani, a prym wiedli koreańscy farmerzy - najbardziej radykalna grupa, która domaga się zaprzestania rozmów w WTO, bo boi się otwarcia koreańskiego rynku ryżu. Protestujący używali kijów bambusowych, drzewc od flag, a także zdobytych wcześniej na policji pałek. Delegację Unii na konferencję, która miała dotrzeć na negocjacje w sobotę o 10 wieczorem, przetransportowano do centrum konferencyjnego łodzią.

Na atak demonstrantów oddziały policji Hongkongu odpowiedziały gazem pieprzowym i armatkami wodnymi. Tłum użył metalowych barierek i przerwał poczwórny kordon policyjny.

Demonstranci rozproszyli się i w grupkach, po kilkanaście osób, rozbiegli się po okolicach centrum konferencyjnego. Zaczęła się bijatyka z pojedynczymi policjantami, gonitwa za demonstrantami, chaos - który trwał ponad godzinę.

W tym samym czasie w centrum konferencyjnym zapanowała panika: organizatorzy zamknęli szklane drzwi do budynków, pojawili się ciężkozbrojni policjanci.

Aresztowania w nocy i ran

Po półgodzinie ostrych walk przed centrum konferencyjnym policji udało się wyprzeć wszystkich demonstrantów sprzed centrum 300 m dalej, na ulicę równoległą do tej, przy której leży centrum konferencyjne. Tam otoczyli protestujących, zamknęli kordon i trzymali ich całą noc. Aresztowania zaczęły się od kobiet, które były wyciągane pojedynczo i pakowane do policyjnych radiowozów. Później mężczyźni sami wchodzili do podstawionych autobusów.

- Będziemy walczyć do upadłego, nawet gdybyśmy mieli zginąć - mówiła "Gazecie" po demonstracji Liu, 40-letnia żona koreańskiego farmera, który przyjechał do Hongkongu na demonstrację. Liu walczyła z nim ramię w ramię, została ranna w kolano.

W niedzielę, gdy przywódcy zgromadzeni na szczycie WTO dopinali porozumienia, na zewnątrz znów demonstrowało kilka tysięcy osób. Krzyczeli: "Utopić WTO", i spalili kukłę diabła symbolizującego organizację, a także amerykański imperializm. Obyło się jednak bez przemocy.

Dlaczego protestują przeciwko WTO?

W Hongkongu swój sprzeciw wobec negocjacji o obniżkach ceł i barier pozacelnych w światowym handlu wyrażają praktycznie wszystkie grupy, które czują się poszkodowane przez proces globalizacji.

Obniżanie barier w handlu jest bolesne dla koreańskich farmerów, bo otwierając swój rynek ryżu, Korea de facto pozbawiła pracy swoich rolników - z zagranicy płynie znacznie tańszy ryż, więc koreańscy rolnicy nie mogą sprzedać swoich plonów.

Sprzeciw wobec WTO wyrażają również organizacje pozarządowe broniące rynku usług w krajach rozwijających się i najbiedniejszych - są zdania, że otwarcie rynków usług oznacza np. prywatyzację szkolnictwa czy wykup firm dostarczających energię elektryczną przez amerykańskie i europejskie giganty, co będzie prowadziło do kontroli tych krajów przez korporacje (nie mają racji - w zasadach WTO jest zapis, który ma zagwarantować dobrowolność otwierania swego rynku usług).

Są również organizacje ekologiczne (np. Friends of Earth), które uważają, że liberalizacja handlu jest niebezpieczna dla środowiska naturalnego.