Roman Gutek: internetowe piractwo zabija kino w Polsce

- Nie jestem Don Kichotem - mówi Roman Gutek, który tłumaczy dlaczego trzeba zacząć społeczną dyskusję o darmowym ściąganiu filmów przez internet

Konrad Godlewski: Czy zasysał Pan kiedyś film z internetu?

Roman Gutek: Nigdy, bo to jest nieuczciwe i niezgodne z prawem. Znam jednak wiele osób, które ściągają filmy z internetu, od bezrobotnych po profesorów. Spotkałem kiedyś prawniczkę, która chwaliła się, że w weekend obejrzy ze znajomymi ściągnięty z internetu film, który jeszcze nie wszedł do kin. To tak, jakby chwaliła się, że jeździ kradzionym samochodem.

I dlatego postanowił Pan wydać wojnę piractwu?

- To media próbują zrobić ze mnie Don Kichota. Nie prowadzę żadnej krucjaty, tylko małą firmę, która broni swoich praw. Walką z piractwem zajmują się instytucje ochrony własności intelektualnej oraz policja, prokuratura i sądy. Polska podpisała umowy międzynarodowe o ochronie praw autorskich i własności intelektualnej, i te umowy muszą być respektowane.

W Krakowie odbyło się właśnie Forum Wokół Kina, gdzie prawnicy, dystrybutorzy i przedstawiciele organów ścigania rozmawiali o metodach zaostrzenia walki z piractwem. Osoby zamieszczające i rozpowszechniające nielegalnie filmy i listy dialogowe w internecie nie mogą czuć się bezkarne. Muszą wiedzieć, że coraz częściej przedstawiciele odpowiednich instytucji monitorują serwery pod kątem legalności ich zawartości. Paradoksalnie bardzo łatwo jest namierzyć kogoś, kto rozpowszechnia i korzysta z pirackich filmów i list dialogowych. Mnie jednak bardziej niż atak odpowiada rozmowa i poszukiwanie wyjścia z sytuacji.

Ważne, by zwracać uwagę na wielką skalę internetowego piractwa w Polsce i rozpocząć akcję społeczną, która będzie miała na celu uświadamianie internautów, że rozpowszechnianie i korzystanie z pirackich filmów jest naruszaniem prawa. Nie wszyscy o tym wiedzą. Wystarczyło, że wykonaliśmy dwa telefony do administratorów serwisów z napisami, a odezwały się tysiące osób i zainteresowały media. Na największych portalach rozgorzały burzliwe dyskusje.

I bardzo dobrze. Mnie interesuje zdanie internautów, gdyż problem jest złożony. Oni także mają swoje racje. Te rozsądne chcemy wykorzystywać w przyszłości. Chcemy także, aby internauci wysłuchali naszych argumentów.

Zasysane filmy są oglądane przez setki tysięcy Polaków, a Pan chce im zabrać polskie napisy.

- Myśmy tylko zażądali usunięcia z dwóch wielkich serwisów internetowych list dialogowych do filmów, do których Gutek Film zakupił licencje. W odpowiedzi napisy info, serwis zawierający 50 tys. list, zawiesił działalność. Czy tak zachowuje się ktoś, kto ma czyste sumienie?

Oni się przestraszyli, bo zdają sobie sprawę, że postępują nielegalnie. Wiedzą, że filmy, do których dostarczają napisy, mają swoich producentów za granicą, a często także dystrybutorów w Polsce. Ludzie, którzy te filmy zasysają z internetu, nie zrywają rajskich jabłek, tylko okradają konkretnego producenta lub dystrybutora, a także artystów.

Chociaż napisy zamieszczane przez te dwa serwisy są tłumaczone przez amatorów i korzystanie jest bezpłatne, to administratorzy zarabiają na reklamach zamieszczanych na stronach.

Na forach ozwały się głosy, że nawet jeśli obie strony z napisami zostaną zamknięte, to ich zawartość trafi do sieci p2p. A tam trudniej wskazać winnego.

- Powtarzam, nie będę walczył z wiatrakami. Chcę tylko zwrócić tym osobom uwagę na to, że to, co robią to kradzież. Świadomość prawa jest u nas niska, wiele osób nie chce dopuścić do siebie myśli, że film to owoc czyjejś pracy. Tymczasem, kiedy pozwalamy ściągać go innym z naszego komputera, to tak, jakbyśmy "pożyczyli" sobie cudzą komórkę i wołali: "Kto chce zadzwonić za darmo?".

Zasysacze mają swoją ideologię. Jedni tłumaczą, że gdyby filmy były tańsze, to by je kupowali. Drudzy poszukują tytułów, które nigdy nie trafiły do Polski, a jeszcze inni mszczą się na kapitalistach, którzy żądają za filmy cen z sufitu. Są i tacy, co widzą w nim przedsionek nowego lepszego świata, w którym nie będzie już trzeba płacić za filmy, muzykę i programy.

- W Polsce takie roszczeniowo-anarchistyczne myślenie ma długie tradycje. Na cenę płyty DVD składają się nie tylko koszty stałe, jak produkcja krążków, ale także różnej wysokości opłaty licencyjne (od kilku do kilkuset tys. złotych), podatki, marże pośredników itd. I dlatego w naszej ofercie można znaleźć płyty zarówno w cenie kilkunastu złotych, jak i kilkudziesięciu. O filmach dołączanych do pism i dostępnych legalnie za kilka złotych, już nawet nie wspomnę.

Zasysanie sprawia, że część naszych przedsięwzięć balansuje na granicy opłacalności, a z wielu filmów w ogóle musieliśmy zrezygnować. Na Zachodzie powstają już serwery, z których film można ściągać legalnie za opłatą. Kilka firm chce podobne serwisy otworzyć w Polsce. Do tego potrzeba zgody producentów, a ci są powściągliwi. Obserwują funkcjonowanie amerykańskich serwisów, zastanawiają się, jak wyceniać filmy w sieci.

Jednak na razie takich serwerów u nas nie ma i musimy nazywać rzeczy po imieniu.